Znowu trafiłam do Helsinek, znowu nastała pora obiadu i znowu chciałam zjeść rozgrzewającą zupę. I co? I od razu pomyślałam o muzeum. W ramach wspominania konsekwencji tej myśli, inicjuję niniejszym na muzeoblogu nowy – smakowity- wątek, związany z jedzeniem w muzeum.
Ale oczywiście nie chodzi tylko o to. Kafeteria Kiasmy, helsińskiego muzeum sztuki współczesnej, to nie tylko samoobsługowy bar sałatkowy, bistro i kawiarnia. To przede wszystkim fragment ogólnodostępnej strefy pomyślanej jako wielofunkcyjna przestrzeń otwarta na gości, którzy chcą odwiedzić Kiasmę niekoniecznie po to, żeby zwiedzić wystawę. Ciągnąca się przez całą długość parteru budynku zaprojektowanego przez Stevena Holla przestrzeń zawiera ponadto: obszerne foyer z widokiem na charakterystyczną rampę prowadzącą na piętro, szatnię, toalety, miejsca na ulotki i informatory, wreszcie: sklep i ogromna pufa.
Powyższe zdjęcie pokazuje bardzo proste i doskonale sprawdzające się rozwiązanie, które umożliwia na przykład odpoczynek gościom lub zabawę dzieciom. Na tym zdjęciu widać plecy mamy usiłującej nakarmić dziecko (wiem, że brzmi to dość idiotycznie, ale takie zdjęcie), a w tle tylna witryna sklepu Kiasmy.
A propos dzieci, można mieć wrażenie, że tutejszy bar jest miejscem, do którego przychodzi się głównie z dziećmi. I oczywiście można na to narzekać, ale ostatecznie -ten, kto ma dzieci, wie- nie ma wielu miejsca, które zachęcają do spędzenia tam czasu. Poza tym główny powód, żeby tu przyjść to dobre jedzenie za rozsądną cenę w przyjaznej atmosferze. Dobre, czyli jakie? Świeże, dobrze widoczne, dostępne w wersji wegetariańskiej. Co bardzo ważne – jest dobra kawa, w wersji espresso i w wersji przelewowej. Herbata nie tylko czarna. Woda za darmo. Coś lokalnego i dobrze rozpoznawalne potrawy europejskie (obowiązkowo jakis makaron). Bardzo przyjazna obsługa w podkoszulkach reklamujących muzeum. Możliwość płacenia kartą. Możliwość podgrzania słoika z jedzeniem dziecięcym (bezpłatnie: w mikrofalówce, albo we wrzątku). Wystarczy.
Jeszcze jeden świetny pomysł, zarówno doskonale promujący muzeum- miejsce, jak i wzmacniający renomę tutejszej kuchni: książka kucharska.
Na koniec zdjęcie mojego ulubionego kubka. Napis głosi „Ukradłam/em to z Kiasmy”. Przykład bezpretensjonalnej pamiątki z muzeum. Oczywiście w kubkach tych pije się także gorące napoje w muzealnej kawiarni.
Na zdrowie!
Temat uważam za otwarty.
Dwa pytania do tekstu:P
1. Czy to książka kucharska z przepisami dla niemowląt? jakoś tak wygląda, Pałeczki w Finlandii?
2. Trochę dziwne to hasło na kubku, Czy taki kubek trzeba ukraść, czy można normalnie kupić, czy są inne rzeczy do „kradnięcia” z tego muzeum?
już odpowiadam na te dwie skądinąd trzeźwe uwagi.
1. książka kucharska ma na okładce chyba jakąś dziwną lalkę (nie manekina), a pałeczki odnoszą się do rodzaju kuchni, która tam jest serwowana; najczęściej mówi się na to fusion, w sumie nie do końca wiadomo, co to znaczy, ale niewątpliwie nie proponują oni wyłącznie specjałów lokalnych; osobiście rozumiem jednak oczekiwanie, że w fińskim muzeum powinno się serwować fińskie potrawy (jak łososiowa zupa); rzecz w tym, że to menu jest skierowane w równym stopniu (o ile nie bardziej) do lokalnych gości, niż do turystów; a „lokalsi” lubią niekoniecznie potrawy lokalne; tak to interpretuję;
2. ten napis na kubku jest częścią trochę dziwacznej kampanii reklamującej muzeum; ta kampania opiera się na prowokacyjnym wykorzystaniu pewnych stereotypów i żartów, jaki ma się czasem w związku z muzeami; tak więc podkoszulek z tej samej serii głosi „uciekłam/em z fińskiego muzeum sztuki współczesnej”; wszystko to, trochę jak współczesna sztuka, nie jest chyba do końca wyjaśnialne, ale myślę, że świeże; zapada w pamięć.
3. napiszę więcej o sklepie, bo rzeczywiście kubek nie tylko można kupić, ale jest częścią jednej z serii muzealnych;