Muzeoblog

badania w kulturze

Muzeoblog

Serwis redagowany przez zespół Dynamiki Ekspozycji, poświęcony jest zjawiskom muzealnym. Prezentowane tu treści dotyczą innowacji w muzeach (o digitalizacji zbiorów czytaj na blogu „Wejdź Między Muzea”) i ich nowej roli wobec globalnych przemian społeczno gospodarczych. Jakie jest miejsce muzeum w gospodarce wiedzy? Przed jakimi szansami i zagrożeniami stają współcześnie muzea? Jak muzeum może stać się ważnym aktorem w społeczności lokalnej i przysłużyć się do jej rozwoju? Zapraszamy do wspólnego poszukiwania odpowiedzi na te pytania!

Atrakcje Małopolski: Zen w Auschwitz

Nie należę do osób, które pierwszy i ostatni raz odwiedziły obóz w Oświęcimiu w podstawówce. Przeciwnie, przyjeżdżałam do tego miejsca kilkakrotnie, z różnych powodów. Tym razem odwiedziłam to wyjątkowe miejsce z zaprzyjaźnionym mistrzem Zen, który przed prawie dekadą spędził rok w Krakowie, starając się odpowiedzieć na pytanie, „co buddyzm może zrobić dla pojednania po Holokauście?”. Jeśli dodam, że towarzyszyła nam ekipa japońsko-hawajska, to zabrzmi może razem dość egzotycznie. Ale właściwie dlaczego? Do obozu w Auschwitz przyjeżdżają przecież wszyscy. Co więcej jest to obowiązkowa atrakcja turystyczna dla przyjeżdżających do Krakowa, dla wielu wręcz traktowana jako część programu zwiedzania tego miasta.fot. agati, Flickr, CC BY-NC

Auschwitz

Napisałam „atrakcja” i przyznaję, że w odniesieniu do miejsca, gdzie wydarzyła się tragedia, której nie sposób pojąć i wyjaśnić, słowo to brzmi dziwnie. Jednak chcę zwrócić uwagę na to, że o ile dla Polaków obóz w Auschwitz stanowi pewien fakt społeczny, statyczne miejsce obudowane wieloma znaczeniami, wreszcie obowiązkowy element edukacji szkolnej, to z perspektywy zagranicznego turysty jest czymś innym. Czym? Przede wszystkim stanowi część bardziej złożonej sytuacji „bycia w podróży”, na którą obok zwiedzania zabytków składa się szereg innych doświadczeń, w tym: przemieszczanie się, kupowanie, jedzenie i picie, robienie zdjęć, zmęczenie, poznawanie lokalnych zwyczajów i tak dalej. Dlatego też proponuję dziś spojrzeć na wizytę w Muzeum Auschwitz jako część turystycznego przeżycia.

Jedziemy z Krakowa. Wybieramy opcję zwiedzania indywidualnego, więc szukamy busów. Wsiadamy do tego, który ma napis „Auschwitz one-way”. Brzmi dość makabrycznie i przywodzi ciemne skojarzenia, ale od razu ustawia cel naszej podroży. Otóż nie jedziemy do polskiego miasta Oświęcimia, tylko do jakiejś ponadczasowej hybrydy o nazwie Auschwitz. I bus przewozi nas rzeczywiście przez współczesne miasteczko, dokładnie je omijając. Lądujemy na parkingu przed „Muzeum”, skąd bezpłatnym autobusem (znak czasów, jest to nowoczesny shuttle bus, jak na lotnisku) przejeżdżamy od razu do obozu Birkenau.
Rozpoczynamy zwiedzanie od pierwszego surrealistycznego widoku. Na parkingu odnajdujemy napis „zakaz mycia samochodów”. I od razu wszyscy dziwią się: kto chciałby w takim miejscu myć samochód. No właśnie, bo to MIEJSCE jest traktowane jako własność wszystkich ludzi, a jest przecież także przestrzenią sąsiedzką i przestrzenią codzienności.

Wszyscy robią ogromne ilości zdjęć: siebie samych, z widokiem – na pamiątkę, innych zdjęć i tablic, innych turystów, wszystkiego. W teorii atrakcji taki zabieg jest określany jako zamykanie przestrzeni w konkretne, zdefiniowane ramy (ramifikacja). Tak powstają wizerunki miejsc, które następnie są rozpowszechniane i poprzez nie miejsce nabiera nowych (fragmentarycznych) znaczeń. Dodatkowo w kulturze cyfrowej, zrobienie zdjęcia w konkretnych lokalizacjach jest najważniejszym powodem podjęcia podróży. Podróżując, kolekcjonujemy widoki, w tym na przykład widok rampy z Birkenau.
Ciekawe, że ludzie uśmiechają się często, pozując do zdjęć tutaj, czyli w większym stopniu dotyczy ich sytuacja robienia zdjęcia, niż bycia w „trudnej” przestrzeni.
Po Birkenau chodzą grupy z Izraela. Łatwo je rozpoznać: po flagach, w które są otuleni, niektórych także po magnetofonach, z których odtwarzana jest muzyka wzmacniająca doświadczenie miejsca. Spektakl wizyty w obozie organizowany dla młodzieży izraelskiej także ustawia zmuzealizowany obóz w jakiejś poza-przestrzeni.

Na wieżę obserwacyjną można wejść tylko z przewodnikiem. A ponieważ stamtąd właśnie rozpościera się ważny widok, pojawia się pytanie o kontrolę nad dostępem do niego. Oczywiście można powiedzieć, że ze względów konserwatorskich dostęp jest ograniczony i kontrolowany. Jednak trudno uniknąć wrażenia, że jako indywidualni turyści mamy mniejsze możliwości, niż wtedy gdybyśmy dołączyli do zorganizowanej grupy.

Porównujemy „widok z dziś” z umieszczonym na tablicy widokiem „z wtedy”: jest takie miejsce na początku jednej z alej prowadzących do jednej z komór gazowych w Birkenau, gdzie można zobaczyć ikoniczne zdjęcie rodziny idącej na śmierć. Wokół (te same) baraki. W tym prostym porównaniu trzeba znaleźć różnicę. Chodzi o brak trawy na starej fotografii. Pada wyjaśnienie, że wtedy trawa została zjedzona.

A w rzeczywistym świecie podróżnicy stają się głodni. Opowiadam o poruszającej scenie z filmu „Pizza w Auschwitz”, a moi znajomi pytają, czy można tu jeść. No właśnie: można czy nie można? I kto to powinien ustalać? Czy istnieje jakaś międzynarodowa etykieta regulująca zachowania w zmuzealizowanych obozach koncentracyjnych?

Przy bramie w Birkenau spotykamy grupę matek karmiących dzieci ze słoiczków. Ktoś podchodzi do nich i sugeruje, żeby wyszły za bramę, za obóz.

Wcześniej, w jednym z baraków odnajdujemy mural z czasów wojny, które czarnym liternictwem nakazuje zachowanie ciszy. Być może świat, w którym nie wszystko jest regulowane zakazami i nakazami jest jednak bardziej ludzki?

W każdym razie decydujemy na powrót do obozu głównego, bo wszyscy są już głodni i zmęczeni upałem, a tam są jakieś punkty gastronomiczne. Trafiamy do kompleksu niskich, brzydkich budynków, w którym jedna z restauracji nosi nie wiadomo dlaczego nazwę Art Deco. Z pewną ulgą odkrywamy, że cała jest zarezerwowana. W sąsiedztwie trafiamy do czegoś, co bardziej przypomina bar/stołówkę. Przez mikrofon pani wyczytuje numerki zrealizowanych zamówień. Ktoś się wzdraga na skojarzenie z numerami tatuowanymi tu kiedyś na rękach, ale zaraz zostaje uspokojony: to numery zamówień, a nie ludzi. Nie przesadzajmy.

Jednak akurat tutaj trudno racjonalnie panować nad pojawiającymi się skojarzeniami.Zwłaszcza że obok naszego stolika mieści się kolektura Lotto, a także sala bilardowa z niesamowitymi, popkulturowymi malowidłami ściennymi. Jest też punkt usługowy dorabiania kluczy. Hmmm, siedząc przy drewnianej rzeźbie górala, jedząc schabowego z kapustą, rozmawiamy więc o tym, że może to miejsce dla miejscowych? Kiedy na stole pojawia się glutowate spagetti, słychać westchnienie ulgi. Ktoś się poczuł dobrze, że nie dostał smacznego jedzenia w takim miejscu. I zastanawia się (czy bardziej absurdalnie od bilardu z lotto?), jakie dania powinno się tu serwować. Może zupę z pasternaka, podawaną niegdyś więźniom?

To kolejna kwestia związana z oczekiwaniem pewnej symulacji doświadczenia. Przypomnijmy, Auschwitz – chcąc nie chcąc – jest atrakcją turystyczną. Wydaje się, że nie ma powszechnego oczekiwania zbudowania tutaj obozowego parku tematycznego, jednak pozostaje potrzeba przeżycia czegoś podobnego do życia obozowego. Na ekspozycji muzealnej pojawiają się makiety, dokumenty, eksponaty. Voyerystyczne potrzeby turystów są w dużej mierze przez nie zaspokojone. Ale w Auschwitz nie zostaje przekroczona granica pomiędzy oglądaniem i całościowym doświadczeniem.

Spacerujemy po obozie głównym, zatrzymując się w kilku miejscach, które stały się ikonami muzealnym. Sala z włosami i warkoczykiem jest przyciemniona fioletowymi foliami naklejonymi na okna. Ten eksponowany za szybą masyw włosów pochodzących z głów różnych osób budzi zawsze mieszane odczucia. Nie tylko niszczeją, coraz bardziej przypominając jedną substancję. Czy nie trzeba tych włosów pochować? Jak można przywrócić im znaczenie części ciał ludzi, a nie materiału do przemysłowej produkcji? Przypomina mi się oklepywany w szkole „Warkoczyk” Różewicza – to była taka próba.

Przy piecach krematoryjnych mała grupa żydowska odmawia kadisz. Dołączamy do nich, słuchając bez zrozumienia. Po modlitwie ktoś spontanicznie zaczyna śpiewać wesołą piosenkę życia, której słów też nie rozumiemy, ale wszystkich ogarnia wzruszenie, które przyćmiewa wcześniejsze rozmowy o politycznej dominacji Izraela nad dyskursem Zagłady. Prosta melodia i spontan okazują się silniejsze od, skądinąd potrzebnych, analiz.

Pojawia się problematyczna kwestia zakupu pamiątki, ważnego elementu turystycznego doświadczenia. Moich znajomych interesują książki po angielsku, które rozliczałyby współczesny kapitał korporacyjny w świetle eksperymentów medycznych i przymusowej pracy w Auschwitz.

Po zakupach i (płatnej) wizycie w toaletach, które wyglądały bardzo domowo, przeglądamy jeszcze plenerową wystawę fotograficzna pokazującą, jakie sławne osoby były w muzeum w Auschwitz. Tak powoli wracamy do świata, gdzie istotność faktów jest legitymizowana przez celebrytów. I już z tego świata zadajemy sobie kilka nieoczywistych pytań: czy przy muzeum mogłaby funkcjonować normalna baza gastronomiczna, czy raczej byłoby to coś niestosownego? Czy staroświecka ekspozycja w muzeum powinna zostać zastąpiona nową, czy raczej, jako dokument w historii interpretacji, powinno się ją zachować i prezentować jako jedną z możliwych form upamiętnienia? Czy wolno w ogóle myśleć o Auschwitz jako o atrakcji turystycznej?
Nie zaproponuję dziś odpowiedzi. Zaprzyjaźniony mistrz Zen dorzuca do tego pytanie, czy podczas corocznych akcji, w których czytane są imiona i nazwiska ofiar zabitych w Auschwitz, nie powinno się także czytać nazwisk katów. To kolejne pytanie: oni też stanowili historię tego miejsca. Nie chcemy o nich pamiętać (podobnie jak o innych zbrodniarzach), ale być może ich historie także stanowią ważną część dziedzictwa?
Ostatni obrazek z muzeum to tablice informacyjne z logotypami programów Unii Europejskiej, z których finansowane są prace budowlane na terenie obozu.
W autobusie do Krakowa wszyscy zasypiają ze zmęczenia. Muszą dojść do siebie, bo czeka ich szabatowa kolacja, a potem pewnie wieczór na krakowskim Kazimierzu.

Wyślij ten post emailem
Łucja Piekarska-Duraj
Łucja Piekarska-Duraj Dynamika Ekspozycji
48 (12) 422 18 84 w. 34

Zajmuje się antropologią społeczną, z tej perspektywy doradza muzeom i instytucjom kultury. W MIK pracuje w programie Dynamika Ekspozycji.

Formularz kontaktowy

  • Agnieszka pisze:

    Witaj Lucja,
    wlasnie wpadlam na Twojego bloga, zadziwil mnie tytul artykulu i glodna nowych perpektyw zostalam rozczarowana..
    Szukajac w artyjule mistrza Zen w sumie dopiero na koncu zauwazylam, ze dopiero na koncu doszedl do slowa! Bardziej odbieram ten artykul jako reportaz na temat tego co sie i tak na co dzien dzieje w Ausschwitz, a taki mistrz to rzadkosc!!! i o nim, jak zapowiada tytul, jest bardzo malo..Moze mowil cos o przebaczeniu? albo o buddyjskim wspolczucie? Bylabym niezmiernie wdzieczna, gdybys moze napisala cos wiecej co powiedzial ow mistrz..

    pozdrawiam

    Agnieszka Lucya

  • Kinga Kołodziejska pisze:

    Tak, i mnie gdzieś zaginął w natłoku poruszonych wątków mistrz Zen. I choć podróż do muzeum w Auschwitz zarówno jego, jak i ekipy japońsko-hawajskiej nie wydaje mi się egzotyczna, to jednak i mnie tytuł artykułu wydał się niespełnioną obietnicą:-).
    Poruszasz głównie temat „Auschwitz-turystyki”, zwiedzania terenu byłego obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu pomiędzy jedną a drugą nieprzystawalną do tego miejsca atrakcją w groteskowym ciągu jednodniowej wycieczki (swoją drogą, ile „powinno” trwać „zwiedzanie” Auschwitz?). Ten dysonans pomiędzy przechadzaniem się po wawelskich komnatach, zakupami w Sukiennicach, zjeżdżaniem do podziemnych komór solnych w Wieliczce a drogą pomiędzy pozostałościami Birkenau, a następnie wizytowaniem kolejnych wystaw w blokach Auschwitz został już wyrażony – dla mnie wciąż świetnie, syntetycznie – przez Mirosława Bałkę w betonowej pracy „AUSCHWITZWIELICZKA”.
    Rozumiem jednak, że pytasz też tym tekstem, co „wolno” w Auschwitz, zarówno w sensie wystawienniczym (w kontekście „odświeżenia” ekspozycji), jak i czysto ludzkim: jak tu się zachować? Przywołując film Moshego Zimmermana, Pizza w Auschwitz, pytasz, czy wolno na terenie obozu jeść, czy nie wolno. W kontekście tego filmu zapytałabym raczej nie, czy wolno, ale komu wolno.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Możesz użyć następujących tagów oraz atrybutów HTML-a: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <strike> <strong>