Jest kilka słów, które są tak często używane, że znaczą już niewiele i wszystko zarazem. W kontekście dziedzictwa należą do nich: interpretacja, partycypacja, wreszcie – trudne słowo – dyskurs. Dzisiaj chciałabym stanąć w obronie tego ostatniego, bo o dwóch wcześniejszych (my też) piszemy dużo.
Mam wrażenie, że o ile w naukach społecznych i humanistyce w ogóle „dyskurs” zrobił dużą karierę, to w praktyce muzealnej, a także w innych sytuacjach, w których odbywa się interpretacja i udostępnianie dziedzictwa, prawie o nim nie słychać. Być może wynika to z faktu, że popularyzatorem tego pojęcia był Michel Foucault, myśliciel tyleż ambitny i prekursorski, co otoczony nimbem wielkiego intelektualisty (a nie praktyka, choć w rzeczywistości właśnie praktyki zajmowały go bardzo).
Foucault zwracał na przykład uwagę na to, że w różnych epokach funkcjonowały odmienne sposoby poznawania rzeczywistości, co znów wpływało na decyzje i działania podejmowane przez ludzi. Inny był – drugie ulubione słowo Foucault – paradygmat, czyli inaczej się myślało, rozumiało, wyjaśniało świat, wyobrażało go. Odtwarzanie sposobów nabywania informacji nazywał archeologią wiedzy.
Przypomina mi to rozmowy z muzealnikami, którzy powtarzają „wtedy było zupełnie inaczej” czy „to był inny świat”. No właśnie. Chodzi mi dokładnie o to samo. Jeśli wtedy było inaczej, to warto, po pierwsze, zaktualizować – czyli pokazać, dlaczego ważne jest osobiście dla odbiorców, żeby w ogóle podejmowali wysiłek interpretacji i się tego dowiedzieli. Po drugie, warto te dawne sposoby poznawania świata, ujawnić. To jest właśnie archeologia wiedzy. Foucault napisał kilka poczytnych książek, w których efektownie pokazuje, jak to się robi.
Kiedy podczas niedawnych konsultacji dla Muzeum Józefa Piłsudskiego w Sulejówku rozmawialiśmy o ideach „państwa”, „niepodległości” czy wreszcie „przewrotu”, jasne było, że dla wszystkich rozmawiających słowa te znaczą coś innego. A dla Marszałka?
Poprawna praktyka muzealna powinna uwzględnić taki sposób prezentacji tamtego sposobu myślenia, który zawierałby zarówno biografię i osobowość Piłsudskiego, jak i kontekst historyczny, społeczny, kulturowy. Brzmi to bardzo logicznie, oczywiście sama realizacja tego zadania jest trudniejsza. Warto jednak pamiętać o tym prostym założeniu, biorąc pod uwag fakt, że percepcji informacji z wystawy będą towarzyszyć emocje i oceny (miejmy nadzieję). Dlatego ujawniajmy dawne (i alternatywne) sposoby myślenia.
Po drugie, na przykładzie Muzeum Piłsudskiego widać, jak bardzo w muzeum mieszają się różne dyskursy: pamięci i dziedzictwa (upamiętnienia), historii (akademicki), wreszcie dyskurs polityczny (m.in. aktualnej polityki historycznej państwa). Oczywiście można pomyśleć o sytuacji, w której kontempluje się idee w oderwaniu od owych dyskursów, ale ma to mały sens poznawczy.
Dyskurs wiąże się zawsze z językiem. To wręcz banalne powiedzieć, że słowa znaczą dziś coś innego niż kiedyś. Co więcej one nawet dziś znaczą co innego, w zależności od użycia. Aby ujawnić te różnice, konieczna jest pewna rekonstrukcja sposobów myślenia. Znaczenia są negocjowane w chwili ich wytwarzania, ale także w sytuacjach interpretacyjnych. To pokazuje wielką dynamikę, której nie warto pozbawiać muzeum.
Piszę to wszystko po to, żebyśmy mieli odwagę inspirowania się dziełami gigantów, nawet jeśli nie skończyliśmy odpowiednich studiów. Foucault by się raczej nie obraził, gdyby się okazało, że jego teoria jest możliwa do zaaplikowania w muzeum. Podobnie Tilden – chyba nie obraziłby się, gdyby się okazało, że stworzył prawdziwy system teoretyczny (rzecz jasna z mniejszą liczbą trudnych słów). W sytuacjach interpretacyjnych wykorzystanie narzędzi analizy dyskursu może naprawdę wiele wnieść. Stąd interpretatorzy są tak potrzebni we współczesnych muzeach: wnoszą dystans i perspektywę nie-specjalistów, co znów pozwala także na skuteczną aktualizację.
Ja się nie boję powiedzieć „dyskurs”. Interpretuję, więc mam do tego prawo.
Ps. Wiem, że byli (i są) inni, prócz Foucault, którzy używali słów „dyskurs” i „paradygmat”. Ale to jego styl jest mi najbliższy, być może dlatego, że nie uciekając od abstrakcji, był szczerze zafascynowany światem – sytuacja do osiągnięcia w dobrych muzeach.
Warto dorzucić jeszcze słowo „narracja”. Ja bym raczej wskazał na powodzenie w świecie nie-akademików (muzealników, animatorów, kuratorów itp.) kategorii pochodzących z szeroko pojętego literaturoznawstwa (w sensie „tekstualnej” analizy świata). Wszystko jest tekstem, który aż czeka żeby przemówić, my jesteśmy jesteśmy jego interpretatorami. Jest to najprawdopodobniej efektem pozornej łatwości tej procedury. „Wezmę sobie teksty i przepuszczę przez maszynkę interpretacyjną, powstaną nowe odczytania:
– aktualizujące (co to znaczy dla nas dziś)
– przywracające (co to znaczyło kiedyś)”
Pozdrawiam,
Piotr
Dziękuję za komentarz. „Narracja”, podobnie jak „tekst” są zazwyczaj traktowane jak pojęcia z rodziny „dyskursu”, tam gdzie najważniejsze są inspiracje językoznawstwem. Myślę, że metaforyka w metodologii pracy z dziedzictwem jest ważna, bo ukierunkowuje wyobraźnię i , w efekcie, działania. W MIK pracowaliśmy kiedyś z „tekstami” w projekcie nazwanym wręcz nowa_huta.rtf, jak „rich text format”. Żeby trochę „zmiękczyć” ten termin dodaliśmy w haśle słowo „uwolnić”, które ewidentnie jest z innego rejestru. I wydaje mi się, że miało to duży wpływ na kształt i efekty naszych działań.