Toruńskie Muzeum Piernika na pierwszy rzut oka dostarcza zwiedzającym wszystkiego, czego mogliby oczekiwać od muzeum.
W ciekawej, ubranej w stosowną narrację formie mamy szansę samodzielnie zapoznać się z kunsztem piernikarskim. Tym samym wykorzystana zostaje unikalność miejsca- wiemy, dlaczego pierniki piec będziemy akurat w Toruniu. Wizyta ma charakter całkowicie interaktywny- warsztat opiera się na żywym kontakcie z prowadzącymi: wróżką piernikową i mistrzem piekarskim. W ich świat, który zostaje zaanonsowany na wstępie jako „złoty wiek Torunia”, zostajemy wprowadzeni w sposób na poły magiczny, czyli składając przysięgę o zachowaniu tajemnicy wypieku pierników. Choć żartobliwie, jednak znacząco, zwiedzający zostają w taki sposób zaproszeni do udziału w niedostępnej wszystkim przygodzie. Przebrani w dawne stroje nauczyciele są dobrze przygotowani do warsztatów, które dynamicznie prowadzone trwają około 45 minut. Zapamiętują imiona uczestników, do których zwracają się prosząc o wykonanie konkretnych, prostych zadań, czy zadając mobilizujące pytania. Przestrzeń zaadoptowanego na potrzeby muzealne mieszkania na toruńskiej starówce jest dobrze wykorzystana: przechodzimy od stołu prezentacji przypraw, do stołu, gdzie przygotowujemy ciasto. Każdy może sam wybrać foremkę na własny piernik, a element samodzielnego wyboru jest kolejną zaletą zajęć. Podczas, gdy pierniki pieką się dowiadujemy się jeszcze kilku ciekawostek, poznajemy lokalne legendy piernikowe i powtarzamy najważniejsze informacje. Wreszcie, po wyjęciu gotowych pierników z pieca nie tylko cieszymy się z własnoręcznie wykonanej pamiątki, ale także możemy otrzymać imienny certyfikat potwierdzający nabycie nowej umiejętności.
Czyż nie jest idealnie? Niby jest, może trochę szkoda, że zarówno muzealny sklepik jak i kafejka są kiepskie w odniesieniu do oferty miejsca. Język zajęć, w którym często pojawiają się staropolskie sformułowania jest momentami całkowicie niezrozumiały dla dzieci (np. chętnie używana pochwała „dobrze, terminujący” pozostaje zazwyczaj bez odpowiedzi, bo nie wiadomo, kim/czym jest ów „terminujący”), a dzieci nie do końca kupują historię o podróży w czasie. I na to można popatrzeć przez palce, naprawdę. Mimo wszystko. Dla mnie największe zastrzeżenia budzi użycie w kontekście tego miejsca słowa „muzeum”.
Otóż toruńskie Muzeum Piernika nie posiada eksponatów. W swojej praktyce wykorzystuje jedynie szereg współcześnie wykonanych przedmiotów związanych z prezentowaną przez siebie tematyką. Samo wnętrze także nie tłumaczy się samo (przynajmniej nic nam o tym nie powiedziano). Być może ten brak, który dojmująco odczułam, świadczy o tym, że w definicji muzeum „autentyczność” i obecność eksponatów jest ważna. Czy wobec tego to w ogóle jest muzeum? Dla mnie spełnia doskonale wymogi sytuacji muzealnej, a jeszcze bardziej jest dobrze funkcjonującym nowoczesnym (ponowoczesnym?) centrum edukacyjnym, którego jakość i unikalność opiera się na dobrym wykorzystaniu lokalnego nieuchwytnego dziedzictwa. Tylko, że to brzmi znacznie gorzej niż „muzeum piernika”, która to nazwa obiecuje być może kontakt z pewnym fenomenem społecznym, a jej pierwszy człon instytucję nobilituje i uwiarygodnia. Muzeum piernika jest bowiem także małym przedsiębiorstwem, słusznie docenionym zresztą nagrodami. I bardzo dobrze. Nie jest przecież tak, że kultura, dziedzictwo, czy muzea powinny uniemożliwiać zarabianie pieniędzy. Wręcz przeciwnie.
Warto życzyć innym muzeom, które inaczej, niż toruńskie Muzeum Piernika mają w ręce silne atuty historycznych wnętrz i wspaniałe zbiory przedmiotowe, aby umiały je wykorzystywać równie lekko i profesjonalnie jak to się dzieje w Toruniu. Wystarczy pamiętać o tym, co im już się udało (a ja pogrubioną czcionką streściłam na początku tego tekstu).
W świetle obecnych definicji o tożsamości muzeum decyduje posiadanie i gromadzenie eksponatów oraz misja organizacji, jaką jest służenie społeczeństwu. W takim razie pozbawione eksponatów „Muzeum Piernika” nie można uważać za muzeum.
Chyba że przyjęlibyśmy założenie, że nie tylko samo muzeum kolekcjonuje i udostępnia eksponaty, ale również zwiedzający muzeum kolekcjonuje doznania, doświadczenia i wiedzę. Wtedy skrajny przykład „Muzeum Piernika” wpisywałby się w tę definicję jako organizacja, która dostarcza kolekcjonerom doświadczeń usługę inspirowaną lokalną tradycją.
Od jakiegoś czasu dyskutujemy ten przykład jako skrajny właśnie sposób istnienia muzeum na rynku przemysłów kultury. W tym sensie MP wpisuje się w nurt gospodarki doznań: oferuje przeżycia (i wiedzę), jego usługi opierają się na aktywnym uczestniczeniu odbiorców. Trzeba też pamiętać, że MP to przedsiębiorstwo komercyjne – zwiedzający są jego klientami. Jest trochę podobnych pod tym względem inicjatyw: np. Muzeum Chleba w Radzionkowie – ale tam obok warsztatów z pieczenia bułek można też zobaczyć ekspozycję…