Janusz Byszewski z Laboratorium Edukacji Twórczej jest guru w polskim środowisku muzealników poszukujących. Na konferencji „Muzeum wobec wyzwań współczesności” w MIK – podczas prezentacji prelegentów- podkreślił, że jako jedyny w tym gronie nie jest dyrektorem. Bo prawda jest dla mnie taka, że Byszewski jest wizjonerem i, jak by to powiedział inny prelegent tej konferencji Paweł Jaskanis, ma przewagę aksjologiczną nad rzeczywistością. Ale też porusza się zawsze kilka centymetrów nad ziemią.
Zrobiło na mnie wrażenie, jak Janusz Byszewski opowiadał o muzeum jako o przestrzeni wolności. Dlaczego takie ujęcie jest przewrotne? Jeśli spojrzeć na historię muzealnictwa, to od chwili, kiedy duże byty organizacyjne- takie jak państwo- zaczęły używać dawnych gabinetów kuriozów jako narzędzi do legitymizacji władzy, muzeum stało się przede wszystkim przestrzenią indoktrynacji. Muzeum miało uzasadniać wielkość (i antyczność) narodów, pokazywać ich historię w sposób pożądany przez aktualne interesy polityczne. Takie muzeum, poprzez narzucanie jedynej słusznej narracji (np. poprzez ciągłe wskazywanie kierunku zwiedzania) odrzuca alternatywne interpretacje. Tutaj nie ma na nie miejsca.
Z drugiej strony współcześni konsumenci kultury, w tym zwiedzacze muzeów, przyzwyczaili się do możliwości wyboru, więcej, są wyczuleni na narzucanie monopolu prawdy. Cokolwiek złego mówić nawet o przesadzonej konsekwencji demokracji, jaką jest polityczna poprawność u jej podstaw leży szacunek dla różnorodności. A tradycyjne muzeum akceptuje różnorodność o tyle, o ile sobie z nią radzi, innymi słowy o ile potrafi wprzęgnąć ją w swoją narrację.
Muzeum zaprasza dzisiaj nie tylko do wizyty w swoich salach ekspozycyjnych. Byszewski mówi o muzeum jako o „sytuacji”. Takie postawienie sprawy ma duże konsekwencje dla rozumienia jego misji i sposobu funkcjonowania. Muzeum jako sytuacja oznacza eksterytorialność działalności – nie tylko zapraszamy do muzeum, ale także wychodzimy z muzeum do ludzi. Inną konsekwencją jest całkowita zmiana rozumienia „kolekcji”, która przestaje odgrywać kluczową rolę w wystawie – wydarzeniu zachęcającym raczej do samodzielnej interpretacji, niż odbioru („oglądania”) wyborów kustosza.
Takie muzeum przede wszystkim inspiruje i otwiera horyzonty, a zwiedzacza traktuje podmiotowo pozwalając mu na przykład na tworzenie własnych kolekcji. Zwiedzacz może sam opisać eksponaty po swojemu. Muzeum zaś powinno mu ułatwić budowanie osobistych relacji z treścią kolekcji, a także dostarczyć klucza interpretacyjnego, ale nie w bezwzględny, opresywny sposób podając jedyny możliwy sposób rozumienia, tylko… obnażając to, jak wystawa powstała. Takie autotematyczne pokazanie „mięsa” jest całkowitym odejściem od stawienia na pasywny odbiór muzealnej narracji.
Napisałam, że Byszewski nie jest dyrektorem. I rzeczywiście nie jest łatwo wyobrazić sobie, jak zrealizować te dezyderaty. Ale dobrze przynajmniej myśleć, że ma przewagę aksjologiczną.
Byszewski wywołuje we mnie dużo dobrych emocji. Może dlatego, że reprezentuje pokolenie 68, z którym ja osobiście się etosowo identyfikuję w wielu kwestiach. I Byszewski odwołuje się do tej przynależności, bez egzaltacji, ale uparcie. Chętnie myślę o muzeum jako o przestrzeni wolności. Jeżeli trudno zrealizować tą tęsknotę w tradycyjnej infrastrukturze, to z pewnością możemy dodawać naszym muzeom cech sytuacyjności, a już na pewno wydzierać nisze w sytuacji wirtualnej…
Czy Byszewski o tym wszystkim mówił? Tak mi się wydaje, ale ostatecznie to raczej jedna z wielu możliwych interpretacji…
foto: utaszwarc
Czyżbyśmy stali na progu rewolucji kopernikańskiej w muzelnictwie, gdzie kolekcja powstaje w głowie zwiedzającego, a bardziej niż autentyczność eksponatu liczy się autentyczność doświadczeń i przeżyć?
No, tak… ja bym bardzo chciała, żeby w głowie zwiedzającego powstało jak najwięcej. Ale i tak, modernistycznie, jestem za możliwością przebywania z przedmiotami wybranymi i pokazanymi przez kustoszy/ kuratorów.
Czym jest autentyczność, swoją drogą? Osobiście jestem za tym, żeby, tam gdzie to możliwe, współistniały eksponaty autentyczne i kopie- żeby można było bez obawy pomacać, powąchać, pooglądać z bliska…
Nie wiem, co to są „autentyczne przeżycia”, ale lubię w każdym razie coś przeżyć i liczę, że muzeum dostarczy mi dreszczu emocji.