Muzeoblog » Auschwitz http://muzeoblog.org Muzeoblog programu Dynamika Ekspozycji Fri, 18 Nov 2016 16:35:26 +0000 pl-PL hourly 1 http://wordpress.org/?v=4.0.22 Zen w Auschwitz: jeszcze raz http://muzeoblog.org/2012/11/29/zen-w-auschwitz-jeszcze-raz/ http://muzeoblog.org/2012/11/29/zen-w-auschwitz-jeszcze-raz/#comments Thu, 29 Nov 2012 14:15:19 +0000 http://muzeoblog.org/?p=4492 czytaj więcej]]> Napisałam we wrześniu posta, który Czytelniczki muzeobloga szybko skomentowały. Skłoniło mnie to do zgłębienia tematu, co ostatecznie trwało znacznie dłużej, niż nakazuje świeżość relacji. Poniżej wracam więc do podsumowań wizyty w muzeum w Auschwitz i tego, o czym mogłam tam usłyszeć od Toma Wrighta, mistrza zen, który tematem Holokaustu zajmował się podczas swoich studiów w Polsce. Ponieważ muzeoblog zajmuje się tematyką muzealną, a mniej rozważaniami o duchowości, na koniec będę chciała podsumować te refleksje, odnosząc się do wystawy, odchodząc od rozmyślań o zen.

W przesłaniu zen w kontekście Auschwitz chodzi generalnie o to, aby porzucić, a przynajmniej zawiesić na jakiś czas dyskurs winy i kary jako zasadniczej przestrzeni rozmowy, interpretacji i obecności w społecznej pamięci. W zen w ogóle ważna jest bowiem integralność doświadczenia, uważność i stopienie się z doświadczeniem chwili. Ważne jest także, a może przede wszystkim, dążenie do zintegrowania siebie: w tym także przeszłości i przyszłości, które w perspektywie buddyjskiej są wytworem umysłu.

Kolejne hasła: współczucie i przebaczenie. W Auschwitz można realnie medytować nad ich sensem – jako możliwym sposobie oswojenia trudnego doświadczenia pobytu w tym miejscu. Łatwo jednak zawahać się przed takim gestem, niezależnie od tego, czy mamy istotne dowody (wojennego) winy i zwycięstwa. Dlaczego mielibyśmy przebaczać? Katom? Warto zastanowić się, na ile „kaci” sami także byli ofiarami: nie po to, aby ich usprawiedliwiać, a raczej dlatego, by zobaczyć całą sytuację w szerszym kontekście.

Nie, nie chodzi mi o poprawność polityczną nakazującą zamianę słowa „Niemcy” na „hitlerowcy”, choć faktycznie główne motywacje do działania owych katów nie są nam do końca znane (dla narodu? dla idei? dla wodza?). Chodzi o siłę wybaczenia, jaką od czasu do czasu demonstrują ci, co zagładę przeżyli, i wobec tego mają moralne prawo do podejmowania takich gestów. Opowiadał mi cytowany wcześniej znajomy mistrz zen o niejakiej Ewie Kor, jednej z ofiar doktora Mengele, która pojechała na zgromadzenie ONZ, aby odczytać akt przebaczenia, jaki chce wykonać wobec niego. Chciała i musiała to zrobić, aby w jakikolwiek sposób oswoić i przyswoić dawne traumy. Siła i znaczenie takiego gestu są oczywiście inne, niż „wymedytowane” wybaczenie w imię – powiedzmy – dziedziczenia cierpienia (np. przez naród).

Takie postępowanie jest z natury rzeczy bardzo buddyjskie: może być traktowane jak oczyszczenie i próba integracji własnego życia.

Kto jest gotowy na taki szczery gest? Co o nas samych mówi stosunek do Auschwitz jako miejsca i faktu społecznego?

Mądrość ludowa mówi, że złość nikomu jeszcze dobrze nie zrobiła. Także porzucenie gniewu wymierzonego w innych ludzi jest zaleceniem i praktyką buddyjską. I także (obok współczucia i nieobwiniania) i to zalecenie w kontekście wizyty w Auschwitz wydaje się absurdalne. Wszak tutaj właśnie chodzi o emocje, chciałoby się powiedzieć, ekstremalne przeżycie zawierające współczucie ofiarom. Wydaje się, że jednym z rezultatów zwiedzania muzeum w Auschwitz powinien być sprzeciw i bunt wobec zła, które tam miało miejsce.

Dlatego przytaczam te słowa wokół pytania co ma zen do Oświęcimia bez większego przekonania, że jest to skuteczna metoda zmierzenia się z tematem. Inna rzecz, że trudno znaleźć metodę uniwersalnie dobrą, a w dodatku budzącą jakieś nadzieje związane z tym, że ludzie będą znacząco lepsi i nie powielą błędów przeszłości. W wychodzącym poza nihilizm buddyzmie, nawet jeśli jest już tak kiepsko, emocje, jakie się w muzeum pojawiają, należy spostrzec i zaakceptować.

Taka postawa nastawiona na współczucie nie stawiałaby nacisku na zbiorową odpowiedzialność, czy „konieczność dziejową”. I w tym kontekście można być może także pomyśleć o jakiejś możliwej formie aranżacji wystawy, która angażuje i interpretuje przestrzeń dawnego obozu. Ta istniejąca nie pomaga – moim zdaniem – w niczym poza nabyciem historycznej wiedzy. Istniejące rozwiązania wystawiennicze nie  wspierają zwiedzających w aktualizacji treści, które są tam zaprezentowane. Owszem, uczenie historii jest ważne, ale nie oznacza to, że ze względu na wyjątkowość tej przestrzeni można pominąć inne oczekiwania, jakie można mieć w stosunku do wystaw muzealnych.

]]>
http://muzeoblog.org/2012/11/29/zen-w-auschwitz-jeszcze-raz/feed/ 0
Atrakcje Małopolski: Zen w Auschwitz http://muzeoblog.org/2012/09/05/atrakcje-malopolski-zen-w-auschwitz/ http://muzeoblog.org/2012/09/05/atrakcje-malopolski-zen-w-auschwitz/#comments Wed, 05 Sep 2012 09:37:55 +0000 http://muzeoblog.org/?p=4391 czytaj więcej]]> Nie należę do osób, które pierwszy i ostatni raz odwiedziły obóz w Oświęcimiu w podstawówce. Przeciwnie, przyjeżdżałam do tego miejsca kilkakrotnie, z różnych powodów. Tym razem odwiedziłam to wyjątkowe miejsce z zaprzyjaźnionym mistrzem Zen, który przed prawie dekadą spędził rok w Krakowie, starając się odpowiedzieć na pytanie, „co buddyzm może zrobić dla pojednania po Holokauście?”. Jeśli dodam, że towarzyszyła nam ekipa japońsko-hawajska, to zabrzmi może razem dość egzotycznie. Ale właściwie dlaczego? Do obozu w Auschwitz przyjeżdżają przecież wszyscy. Co więcej jest to obowiązkowa atrakcja turystyczna dla przyjeżdżających do Krakowa, dla wielu wręcz traktowana jako część programu zwiedzania tego miasta.

Auschwitz

Napisałam „atrakcja” i przyznaję, że w odniesieniu do miejsca, gdzie wydarzyła się tragedia, której nie sposób pojąć i wyjaśnić, słowo to brzmi dziwnie. Jednak chcę zwrócić uwagę na to, że o ile dla Polaków obóz w Auschwitz stanowi pewien fakt społeczny, statyczne miejsce obudowane wieloma znaczeniami, wreszcie obowiązkowy element edukacji szkolnej, to z perspektywy zagranicznego turysty jest czymś innym. Czym? Przede wszystkim stanowi część bardziej złożonej sytuacji „bycia w podróży”, na którą obok zwiedzania zabytków składa się szereg innych doświadczeń, w tym: przemieszczanie się, kupowanie, jedzenie i picie, robienie zdjęć, zmęczenie, poznawanie lokalnych zwyczajów i tak dalej. Dlatego też proponuję dziś spojrzeć na wizytę w Muzeum Auschwitz jako część turystycznego przeżycia.

Jedziemy z Krakowa. Wybieramy opcję zwiedzania indywidualnego, więc szukamy busów. Wsiadamy do tego, który ma napis „Auschwitz one-way”. Brzmi dość makabrycznie i przywodzi ciemne skojarzenia, ale od razu ustawia cel naszej podroży. Otóż nie jedziemy do polskiego miasta Oświęcimia, tylko do jakiejś ponadczasowej hybrydy o nazwie Auschwitz. I bus przewozi nas rzeczywiście przez współczesne miasteczko, dokładnie je omijając. Lądujemy na parkingu przed „Muzeum”, skąd bezpłatnym autobusem (znak czasów, jest to nowoczesny shuttle bus, jak na lotnisku) przejeżdżamy od razu do obozu Birkenau.
Rozpoczynamy zwiedzanie od pierwszego surrealistycznego widoku. Na parkingu odnajdujemy napis „zakaz mycia samochodów”. I od razu wszyscy dziwią się: kto chciałby w takim miejscu myć samochód. No właśnie, bo to MIEJSCE jest traktowane jako własność wszystkich ludzi, a jest przecież także przestrzenią sąsiedzką i przestrzenią codzienności.

Wszyscy robią ogromne ilości zdjęć: siebie samych, z widokiem – na pamiątkę, innych zdjęć i tablic, innych turystów, wszystkiego. W teorii atrakcji taki zabieg jest określany jako zamykanie przestrzeni w konkretne, zdefiniowane ramy (ramifikacja). Tak powstają wizerunki miejsc, które następnie są rozpowszechniane i poprzez nie miejsce nabiera nowych (fragmentarycznych) znaczeń. Dodatkowo w kulturze cyfrowej, zrobienie zdjęcia w konkretnych lokalizacjach jest najważniejszym powodem podjęcia podróży. Podróżując, kolekcjonujemy widoki, w tym na przykład widok rampy z Birkenau.
Ciekawe, że ludzie uśmiechają się często, pozując do zdjęć tutaj, czyli w większym stopniu dotyczy ich sytuacja robienia zdjęcia, niż bycia w „trudnej” przestrzeni.
Po Birkenau chodzą grupy z Izraela. Łatwo je rozpoznać: po flagach, w które są otuleni, niektórych także po magnetofonach, z których odtwarzana jest muzyka wzmacniająca doświadczenie miejsca. Spektakl wizyty w obozie organizowany dla młodzieży izraelskiej także ustawia zmuzealizowany obóz w jakiejś poza-przestrzeni.

Na wieżę obserwacyjną można wejść tylko z przewodnikiem. A ponieważ stamtąd właśnie rozpościera się ważny widok, pojawia się pytanie o kontrolę nad dostępem do niego. Oczywiście można powiedzieć, że ze względów konserwatorskich dostęp jest ograniczony i kontrolowany. Jednak trudno uniknąć wrażenia, że jako indywidualni turyści mamy mniejsze możliwości, niż wtedy gdybyśmy dołączyli do zorganizowanej grupy.

Porównujemy „widok z dziś” z umieszczonym na tablicy widokiem „z wtedy”: jest takie miejsce na początku jednej z alej prowadzących do jednej z komór gazowych w Birkenau, gdzie można zobaczyć ikoniczne zdjęcie rodziny idącej na śmierć. Wokół (te same) baraki. W tym prostym porównaniu trzeba znaleźć różnicę. Chodzi o brak trawy na starej fotografii. Pada wyjaśnienie, że wtedy trawa została zjedzona.

A w rzeczywistym świecie podróżnicy stają się głodni. Opowiadam o poruszającej scenie z filmu „Pizza w Auschwitz”, a moi znajomi pytają, czy można tu jeść. No właśnie: można czy nie można? I kto to powinien ustalać? Czy istnieje jakaś międzynarodowa etykieta regulująca zachowania w zmuzealizowanych obozach koncentracyjnych?

Przy bramie w Birkenau spotykamy grupę matek karmiących dzieci ze słoiczków. Ktoś podchodzi do nich i sugeruje, żeby wyszły za bramę, za obóz.

Wcześniej, w jednym z baraków odnajdujemy mural z czasów wojny, które czarnym liternictwem nakazuje zachowanie ciszy. Być może świat, w którym nie wszystko jest regulowane zakazami i nakazami jest jednak bardziej ludzki?

W każdym razie decydujemy na powrót do obozu głównego, bo wszyscy są już głodni i zmęczeni upałem, a tam są jakieś punkty gastronomiczne. Trafiamy do kompleksu niskich, brzydkich budynków, w którym jedna z restauracji nosi nie wiadomo dlaczego nazwę Art Deco. Z pewną ulgą odkrywamy, że cała jest zarezerwowana. W sąsiedztwie trafiamy do czegoś, co bardziej przypomina bar/stołówkę. Przez mikrofon pani wyczytuje numerki zrealizowanych zamówień. Ktoś się wzdraga na skojarzenie z numerami tatuowanymi tu kiedyś na rękach, ale zaraz zostaje uspokojony: to numery zamówień, a nie ludzi. Nie przesadzajmy.

Jednak akurat tutaj trudno racjonalnie panować nad pojawiającymi się skojarzeniami.Zwłaszcza że obok naszego stolika mieści się kolektura Lotto, a także sala bilardowa z niesamowitymi, popkulturowymi malowidłami ściennymi. Jest też punkt usługowy dorabiania kluczy. Hmmm, siedząc przy drewnianej rzeźbie górala, jedząc schabowego z kapustą, rozmawiamy więc o tym, że może to miejsce dla miejscowych? Kiedy na stole pojawia się glutowate spagetti, słychać westchnienie ulgi. Ktoś się poczuł dobrze, że nie dostał smacznego jedzenia w takim miejscu. I zastanawia się (czy bardziej absurdalnie od bilardu z lotto?), jakie dania powinno się tu serwować. Może zupę z pasternaka, podawaną niegdyś więźniom?

To kolejna kwestia związana z oczekiwaniem pewnej symulacji doświadczenia. Przypomnijmy, Auschwitz – chcąc nie chcąc – jest atrakcją turystyczną. Wydaje się, że nie ma powszechnego oczekiwania zbudowania tutaj obozowego parku tematycznego, jednak pozostaje potrzeba przeżycia czegoś podobnego do życia obozowego. Na ekspozycji muzealnej pojawiają się makiety, dokumenty, eksponaty. Voyerystyczne potrzeby turystów są w dużej mierze przez nie zaspokojone. Ale w Auschwitz nie zostaje przekroczona granica pomiędzy oglądaniem i całościowym doświadczeniem.

Spacerujemy po obozie głównym, zatrzymując się w kilku miejscach, które stały się ikonami muzealnym. Sala z włosami i warkoczykiem jest przyciemniona fioletowymi foliami naklejonymi na okna. Ten eksponowany za szybą masyw włosów pochodzących z głów różnych osób budzi zawsze mieszane odczucia. Nie tylko niszczeją, coraz bardziej przypominając jedną substancję. Czy nie trzeba tych włosów pochować? Jak można przywrócić im znaczenie części ciał ludzi, a nie materiału do przemysłowej produkcji? Przypomina mi się oklepywany w szkole „Warkoczyk” Różewicza – to była taka próba.

Przy piecach krematoryjnych mała grupa żydowska odmawia kadisz. Dołączamy do nich, słuchając bez zrozumienia. Po modlitwie ktoś spontanicznie zaczyna śpiewać wesołą piosenkę życia, której słów też nie rozumiemy, ale wszystkich ogarnia wzruszenie, które przyćmiewa wcześniejsze rozmowy o politycznej dominacji Izraela nad dyskursem Zagłady. Prosta melodia i spontan okazują się silniejsze od, skądinąd potrzebnych, analiz.

Pojawia się problematyczna kwestia zakupu pamiątki, ważnego elementu turystycznego doświadczenia. Moich znajomych interesują książki po angielsku, które rozliczałyby współczesny kapitał korporacyjny w świetle eksperymentów medycznych i przymusowej pracy w Auschwitz.

Po zakupach i (płatnej) wizycie w toaletach, które wyglądały bardzo domowo, przeglądamy jeszcze plenerową wystawę fotograficzna pokazującą, jakie sławne osoby były w muzeum w Auschwitz. Tak powoli wracamy do świata, gdzie istotność faktów jest legitymizowana przez celebrytów. I już z tego świata zadajemy sobie kilka nieoczywistych pytań: czy przy muzeum mogłaby funkcjonować normalna baza gastronomiczna, czy raczej byłoby to coś niestosownego? Czy staroświecka ekspozycja w muzeum powinna zostać zastąpiona nową, czy raczej, jako dokument w historii interpretacji, powinno się ją zachować i prezentować jako jedną z możliwych form upamiętnienia? Czy wolno w ogóle myśleć o Auschwitz jako o atrakcji turystycznej?
Nie zaproponuję dziś odpowiedzi. Zaprzyjaźniony mistrz Zen dorzuca do tego pytanie, czy podczas corocznych akcji, w których czytane są imiona i nazwiska ofiar zabitych w Auschwitz, nie powinno się także czytać nazwisk katów. To kolejne pytanie: oni też stanowili historię tego miejsca. Nie chcemy o nich pamiętać (podobnie jak o innych zbrodniarzach), ale być może ich historie także stanowią ważną część dziedzictwa?
Ostatni obrazek z muzeum to tablice informacyjne z logotypami programów Unii Europejskiej, z których finansowane są prace budowlane na terenie obozu.
W autobusie do Krakowa wszyscy zasypiają ze zmęczenia. Muszą dojść do siebie, bo czeka ich szabatowa kolacja, a potem pewnie wieczór na krakowskim Kazimierzu.

]]>
http://muzeoblog.org/2012/09/05/atrakcje-malopolski-zen-w-auschwitz/feed/ 3
Kalendarz za komentarz* – relacja druga http://muzeoblog.org/2010/01/25/kalendarz-za-komentarz-relacja-druga/ http://muzeoblog.org/2010/01/25/kalendarz-za-komentarz-relacja-druga/#comments Mon, 25 Jan 2010 07:57:16 +0000 http://www.muzeoblog.org/?p=1890 czytaj więcej]]> Otrzymaliśmy dziś kolejną relację w odpowiedzi na nasze zaproszenie do dzielenia się muzealnymi przeżyciami. Oto ona, bardzo intrygująco pokazuje odwróconą wersję wizyty w muzeum, jej wartość dodaną. Może także kontrowersyjnie, ze względu na temat? Zainspirowana, zostawiam do myślenia.

W drugą stronę

Chcę poniżej opisać krótko bardzo odkrywczą wizytę muzealną, jaką odbyłam do miejsca znanego mi wcześniej ze szkolnej wycieczki. Otóż na studiach socjologicznych wzięłam udział w kursie, który dotyczył antropologii Holocaustu. Pojechaliśmy w ramach tego kursu zwiedzić muzeum i pozostałości obozu w Auschwitz-Birkenau.
Ku mojemu zdziwieniu zaraz po przejściu przez słynną bramę obozową poszliśmy od razu do krematorium. Cała prezentacja chronologii powstawania miejsca została od razu zburzona. Potem szliśmy dalej w kierunku przeciwnym do normalnego kierunku zwiedzania. Zamiast tego, co się zazwyczaj robi w Auschwitz, czyli przyglądania się efektom faszystowskich zbrodni wojennych, obserwowaliśmy samą ekspozycję. Jakim językiem mówi się ofiarach? Jak nazywa się oprawców? Co mówi się kontekście przestrzennym obozu? I w ogóle po co muzealizować takie miejsce? Jak robić tam wystawy? Z klucza narodowego? Czy konserwować budynki, czy raczej pozostawić je samym sobie, żeby się w końcu zawaliły? Czy pochować szczątki ludzkie, które tam są? Co zrobić, żeby ludzie mogli sobie godnie popłakać, albo pomodlić się, ale tak, żeby nikogo nie obrażać? I wiele innych pytań…
W całej tej sytuacji najbardziej poruszyło mnie to, że nie trzeba było obowiązkowo schylać głowy nad zawartością muzeum wyłącznie ze względu na powagę miejsca. Jeśli rezultatem zwiedzania obozu w Auschwitz ma być zastanowienie się nad ludźmi (ludzkością?), dziedzictwem (z wyboru?) i sensownością pokazywania w muzeum rzeczy, których nie da się do końca zrozumieć, to taka wizyta, do tyłu, dobrze spełniła tę rolę.
Polecam takie ćwiczenie w bardziej przewidywalnych warunkach normalnych muzeów.

Josephine Baker

]]>
http://muzeoblog.org/2010/01/25/kalendarz-za-komentarz-relacja-druga/feed/ 0