Muzeoblog » kontekst http://muzeoblog.org Muzeoblog programu Dynamika Ekspozycji Fri, 18 Nov 2016 16:35:26 +0000 pl-PL hourly 1 http://wordpress.org/?v=4.0.22 Po wizycie na wystawach „Mit Galicji” i „Spotkanie”. „Podpisy pod obrazkami”, czyli komunikat tekstowy w muzeum http://muzeoblog.org/2014/10/14/komunikat-tekstowy-w-muzeum/ http://muzeoblog.org/2014/10/14/komunikat-tekstowy-w-muzeum/#comments Tue, 14 Oct 2014 13:07:53 +0000 http://muzeoblog.org/?p=5397 czytaj więcej]]> Wokół komunikatów tekstowych, stanowiących znaczącą część niemal każdej wystawy muzealnej, funkcjonuje kilka krzywdzących mitów. Jeden z nich głosi, że są one zbędnym naddatkiem próbującym (zwykle bezskutecznie) odciągnąć uwagę od muzealnego „mięsa”, czyli eksponatów. Inny natomiast, że stanowią próby erudycyjnych popisów muzealników, co znajduje rzekome potwierdzenie w pewnym popularnym fanpage’u dotyczącym… pewnego popularnego krakowskiego muzeum. Wreszcie, zdaniem niektórych, ten element wystaw stanowi przykład przeźroczystego i beznamiętnego komunikatu. W każdym z powyższych przekonań jest w rzeczywistości tyle samo prawdy co fałszu.
„Podpisy pod obrazkami”, jak potocznie i generalizująco (wszak mowa tu nie tylko o informacjach dotyczących konkretnych eksponatów, ale i wszelkich planszach informacyjnych etc.) nazywa się tego typu komunikaty, są uwikłane w grę kontekstualnych odniesień, jak każdy tekst kultury, co samo w sobie decyduje o ich nieprzeźroczystości. Paradoks, który sformułowałem pod koniec pierwszego akapitu, wynika z faktu, że nie ma komunikatu idealnego. Wszelkie muzealne informacje zawierają w sobie pewną hipotezę, którą odbiorca powinien w odpowiedni sposób odczytać i wyłuskać z niej odpowiednie sensy – zupełnie jak w przypadku pisarza, który w akcie pisania „projektuje” swojego odbiorcę. Bazując na wizytach na dwóch otwartych obecnie w Krakowie wystawach, pozwolę sobie na kilka uwag na temat szans i zagrożeń wynikających z takiego a nie innego formułowania komunikatów tekstowych adresowanych do gości muzeum.
MitGalicji_plakatDwie wystawy i dwa podejścia. Otwarta w ubiegły weekend w Międzynarodowym Centrum Kultury ekspozycja Mit Galicji to zdecydowanie nie propozycja dla „niezaawansowanych”. Znakiem rozpoznawczym MCK stały się rzetelne, profesjonalne opisy, a czytelność wystawy zależy od sporej dozy „przedustawnej” wiedzy i kompetencji. Osoby, które chciałyby sobie odpowiedzieć na pytanie, „co to w sumie jest ta Galicja?”, zostaną odprawione z kwitkiem. Wystawa jest zorganizowana „parachronologicznie”, punkt startowy i metę wyznaczają co prawda pierwszy rozbiór Polski i odzyskanie niepodległości (a także dzieje Galicji po I wojnie światowej), wewnątrz eksponowane są jednak rozmaite wątki dotyczące tej części austriackiego imperium (m.in. wielokulturowość, postać Franciszka Józefa, budowa kolei żelaznej etc.). Dość trudno odnaleźć się w tym gąszczu informacji, jeżeli nie posiada się odpowiednich kompetencji historycznych i historiograficznych – wyobrażam sobie konsternację „nieprofesjonalnych” odbiorców pochodzących z zagranicy.
Co prawda twórcy wystawy sygnalizują na początku pewne wątki (jak sama nazwa wskazuje, chodzi o zmierzenie się z materiałem mitycznym i mitotwórczym Galicji), na końcu dodają zaś, że mit galicyjski wciąż „opalizuje” i emanuje we współczesności (co samo w sobie byłoby chyba ciekawym tematem na osobną wystawę), można jednak odnieść wrażenie, że pomiędzy punktem A i punktem B nie zostaje dokonana żadna praca interpretacyjna lub zmuszająca do interpretacji. To po prostu zbiór, nierzadko wartościowych i interesujących, eksponatów ułożonych tematycznie i opatrzonych podręcznikowymi (rzetelnymi acz suchymi…) informacjami.

28gb_938 (1)
Inaczej sprawa wygląda w wypadku ekspozycji Spotkanie. Drzeworyty ludowe z kolekcji Józefa Gwalberta Pawlikowskiego zachowanej we Lwowie znajdującej się w krakowskim Muzeum Etnograficznym. Nie jest tajemnicą, że w tym wypadku mamy do czynienia z placówką, która stara się nie stwarzać dystansu między sposobem prezentacji a gośćmi odwiedzającymi muzeum. Co prawda ilość informacji, jakie zostają przedłożone przed widzem w przestrzeni muzealnej, jest bardzo ograniczona, trudno jednak nie odnieść wrażenia, że działa tu złota zasada znana zarówno z historii mody, jak i dziejów muzyki rockowej: less is more. Już sam tytuł, dzięki swojej wieloznaczności, skłania do wzmożonej refleksji. O jakie spotkanie bowiem chodzi? Widzów z dziełem? Dzieł z innymi dziełami? A może, ze względu na sakralny charakter prezentowanych eksponatów, w grę wchodzi metafizyka?
Ponadto: w skład wystawy wchodzą również cytaty z korespondencji Józefa Gwalberta Pawlikowskiego (kontekst bezpośredni), a także wyimki z tekstów dotyczących zarówno tej konkretnej kolekcji, jak i polskich drzeworytów jako takich (kontekst pośredni znacznie poszerzający w tym wypadku pole widzenia). Jeżeli to okazałoby się niewystarczające, to informację, dotyczącą tego, że dzieła zostały zgromadzone w jednym miejscu, aby wykazać ich „wspólne źródła”, znajdziemy na… podłodze. Wbrew temu, ile typów tekstów wymieniłem powyżej, większość przestrzeni muzeum zajmują same dzieła wraz z krótkimi notkami informacyjnymi. Widz dostaje wszelkie potrzebne narzędzia już w „przedsionku”, a to, co z nimi zrobi, pozostaje już w jego gestii.
Tekstowa narracja, będąca jedną ze składowych wystawy muzealnej, nie jest bynajmniej złem koniecznym. Stworzenie komunikatu, który zadowalałby odbiorcę w każdym wieku i z dowolnymi kompetencjami jest prawdopodobnie niemożliwe. Niezależnie od tego, osoby odpowiedzialne za tworzenie „podpisów pod obrazkami” powinny zawsze dbać o to, aby zawarte w nich informacje wzmagały doświadczenie obcowania z eksponatami, otwierały nowe możliwości interpretacyjne, a także pomagały sformułować samodzielną odpowiedź na pytania: dlaczego przedmioty/teksty takie jak te zostały wyselekcjonowane w taki właśnie sposób? Dlaczego zostały zgromadzone w tym właśnie miejscu? Wreszcie: co mówią mi o dziedzictwie kulturowym i co za ich pomocą można powiedzieć o współczesności?

Autorem wpisu jest Mateusz Witkowski, redaktor strony Popmoderna.pl

]]>
http://muzeoblog.org/2014/10/14/komunikat-tekstowy-w-muzeum/feed/ 0
Wydarzenie to magnes http://muzeoblog.org/2011/03/09/wydarzenie-to-magnes/ http://muzeoblog.org/2011/03/09/wydarzenie-to-magnes/#comments Wed, 09 Mar 2011 07:00:00 +0000 http://www.muzeoblog.org/?p=2666 czytaj więcej]]> Kolekcje przyciągają do muzeów. Ważna jest także: reklama, dostępność, ceny biletów, lokalizacja, godziny otwarcia… można wymieniać dalej. Ale kto raz już muzeum odwiedził potrzebuje zazwyczaj szczególnego powodu, aby doń powrócić. Tym powodem mogą być dobre wystawy czasowe, ale przede wszystkim wydarzenia, które dają odpowiedź na pytanie „dlaczego iść akurat tam i akurat wtedy?”. Wydarzenie jest unikalne ze względu na formę i treść, powinno być też „site specific”, czyli stanowić pewną interpretację i odpowiedź na przestrzeń, czy kontekst muzeum.

Chodzi mi o to, że można oczywiście zaprosić rosyjski balet, albo kabaret, na występy w muzeum. Warto jednak rozważyć wcześniej, czemu miałoby to służyć, a także w jaki sposób muzeum zmieni przekaz i wydźwięk występów.

Wymyślając i realizując wydarzenia muzea wysyłają w świat ważny komunikat o sobie. Czy są i chcą być na czasie? Czy służą społeczności lokalnej? Czy bezrefleksyjnie poddają się populistycznym modom? Dzięki wydarzeniom muzeum może zyskać wiernych i lojalnych przyjaciół.

Pomijając więc dobrze znane i szeroko opisywane wydarzenia muzealne chcę tutaj przedstawić dwa: jedno może bardziej ekscentryczne, a tak naprawdę chcę otworzyć nowy wątek na muzeoblogu dotyczący wydarzeń organizowanych w muzeach.

Pierwszym jest instalacja oparta na karaoke, która znalazła się w muzeum związanym z wojskowością, bo wykorzystuje piosenki śpiewane przez żołnierzy. Ważna jest tutaj w moim odczuciu nie tylko innowacyjna, odważna forma, ale przede wszystkim motywacja „bo”, czyli to, dlaczego właśnie takie wydarzenie we właśnie tym miejscu.

Przywołuje to na myśl uniwersalną debatę na temat grupy stałych odbiorców muzealnych, do których powinno się kierować całe programy wydarzeń. Grupą, o którą warto dbać szczególnie organizując wydarzenia ekskluzywne są stowarzyszenia przyjaciół/ dobroczyńców miejsca. Praktyka organizowania dedykowanych im oprowadzań, wernisaży, czy nawet kolacji tematycznych to nie tylko dobry zabieg PR, ale także wyrażenie wdzięczności za faktyczne wspieranie instytucji.

Inny przykład, bardzo prosty w realizacji, skierowany do dużej publiczności to wydarzenie realizowane przez jedną z amerykańskich placówek znanych głównie z rewitalizacji różnych historycznych realiów. Wieczór gier rodzinnych jest okazją do udowodnienia eksperckiego przygotowania personelu muzealnego, a goście mogą miło spędzić czas i wiele się nauczyć. Chodzi tu o połączenie dobrej formuły na spędzenie wolnego czasu z profilem muzeum, czyli znowu udzielenie odpowiedzi na pytanie „dlaczego właśnie to właśnie tutaj”.

W kolejnym poście w tym wątku zajmę się ciekawą sytuacją, jaka ma miejsce w zabytku klasy światowej, który położony jest w niewielkiej, prowincjonalnej miejscowości i o tym, jakie może to rodzić problemy, a jakie dawać szanse.

]]>
http://muzeoblog.org/2011/03/09/wydarzenie-to-magnes/feed/ 0
Latarnia na wzgórzu http://muzeoblog.org/2009/10/21/latarnia-na-wzgorzu/ http://muzeoblog.org/2009/10/21/latarnia-na-wzgorzu/#comments Wed, 21 Oct 2009 20:00:50 +0000 http://www.muzeoblog.org/?p=1628 czytaj więcej]]> Tossa De Mar to malownicze katalońskie miasteczko, położone nad Morzem Śródziemnym w pobliżu Barcelony. Miejsce to jest popularnym kurortem, którego główną atrakcję oprócz plaż stanowi średniowieczna starówka. Labirynt wąskich uliczek i zaułki otoczone murami dawnych fortyfikacji porośniętymi winoroślą to idealne miejsce na długie spacery. Na półwyspie otoczonym przez mury, z wysokiego klifu spogląda w horyzont latarnia morska. W nocy jej światło jest dobrze widoczne niemal z każdego punktu – regularne rozbłyski omiatają miasto i morze. Idąc galeriami prowadzącymi po murach wokół starego miasta dochodzi się do miejsca gdzie wznosi się wieża latarni. W budynku u jej stóp mieści się niewielkie muzeum. Tablica przy wejściu zapowiada dumnie, że można tu zwiedzić Centrum Interpretacji Latarni Morskich Morza Śródziemnego (Centre d`interpretacio dels fars de la mediterrania).

Ekspozycja rozpoczyna się od małej sali – przedpokoju. Na jednej ze ścian mieści się fotogram ukazujący linię horyzontu. Fotogram jest z obu stron otoczony zwierciadłami które powielają horyzont w nieskończoność. Z przedsionka wchodzi się prosto w ciemność. Na suficie błyszczą konstelacje gwiazd ułożone z diód LED. Wzdłuż najdłuższej ściany pomieszczenia biegnie rząd migotliwych, kolorowych punktów. Ta aranżacja odpowiada widokowi lądu widzianemu nocą z morza – migające światła miasta, portu, latarni morskiej. Próbując odnaleźć drogę w ciemnym pomieszczeniu trafia się w końcu na ścianę, której dotknięcie uruchamia prezentację video. Rozpoczyna się ona od sugestywnych obrazów płonącego ogniska i szalejącego sztormu. Marynarze kierują okrętem wśród burzy za jedyną wskazówkę mając migoczące gdzieś daleko na wybrzeżu blade światło – bezpieczna przystań. Film przedstawia chronologiczną historię latarni morskich na świecie. Użyte do tego środki sprawiają jednak, że nie jest to wykład historyczny ale opowieść o idei przyświecającej budowaniu latarni – marzeniu o wielkich podróżach i potrzebie bezpieczeństwa równocześnie. Film jest pozbawiony komentarza słownego posługuje się szybkim montażem i sugestywną muzyką. Hasła komentujące poszczególne sceny rozbłyskują w ciemności na ukrytym za jedną z przezroczystych ścian punktowym wyświetlaczu. Są to sformułowania zrozumiałe w każdym języku: nazwiska, daty, nazwy miejsc czy skróty w rodzaju „GPS”. Z podobnych prezentacji składa się cała ekspozycja zwiedzający przechodzą z sali do sali śladem ścieżki ułożonej ze świecących w ciemności ledowych węży. Kolejne filmy mówią o pracy i etosie latarnika i o Tossie – mieście dla którego latarnia jest sercem.

Jedyne eksponaty użyte na ekspozycji zostały zaprezentowane dopiero w ostatniej sali. Można tam znaleźć bogatą kolekcję żarówek używanych w latarniach, soczewek wchodzących w skład ich układów optycznych i elementy dawnych instalacji gazowych. Pomiędzy gablotami znajduje się też tablica świetlna z której można odczytać sposób świecenia poszczególnych latarni na świecie – są na niej podane ich współrzędne, nazwy i kod świecenia uzupełniony diodą, która odtwarza dany sygnał świetlny.
Wychodząc z muzeum można mieć odczucie, że nie zaoferowało ono żadnej wiedzy. Widz nie ma możliwości poznania historii latarni w Tossie, a jeśli zapamiętał jakiekolwiek ważne detale z historii latarnictwa to tylko dzięki wysokiej uważności. Rezygnując z narracji faktograficznej wystawa osiąga jednak inny cel. Patrząc na rozbłyski na nocnym niebie Tossy można w nich ujrzeć głębię czasu, stałość punktu odniesienia, rytm i pewność – coś co łączy latarnie oświetlające wszystkie wybrzeża świata. Wystawa daje więc zwiedzającym nową perspektywę patrzenia na obiekt, którego dotyczy. Dzieje się tak ponieważ opowieść muzeum wychodzi poza konkret, opowiada poprzez jedno miejsce o wielu i odnosi do szerszych zagadnień – umiejscawia latarnię morską w przestrzeni ludzkich dzieł stanowiących o kształcie współczesnego świata. Efekt ten został osiągnięty dzięki zabiegom aranżacyjnym wynikającym z treści ekspozycji: najważniejszym elementem wystawy jest światło – instalacje z diód, filmy, gwiazdozbiory w ciemności. Światło stanowi też centrum tej opowieści: latarnia morska, gwiazda zapalona przez człowieka.

Foto: by-nc-sa Avram Iancu

]]>
http://muzeoblog.org/2009/10/21/latarnia-na-wzgorzu/feed/ 0