Muzeoblog » film http://muzeoblog.org Muzeoblog programu Dynamika Ekspozycji Fri, 18 Nov 2016 16:35:26 +0000 pl-PL hourly 1 http://wordpress.org/?v=4.0.22 Tak jak w kinie http://muzeoblog.org/2013/01/04/tak-jak-w-kinie/ http://muzeoblog.org/2013/01/04/tak-jak-w-kinie/#comments Fri, 04 Jan 2013 19:47:26 +0000 http://muzeoblog.org/?p=4507 czytaj więcej]]> Czy mówiłam kiedyś, że kocham kino? To trwa już dość długo, ale dopiero niedawno odkryłam, jak wiele (dobry) film może mieć wspólnego z (dobrą) wystawą. Pretekstem stała się dla mnie wizyta w Muzeum Se-Ma-Fo-Ra w Łodzi.

Żeby mieć to z głowy, powiem od razu, że wystawa i infrastruktura są nie tyle pełne niedoróbek, ile wręcz epatują prowizorką i… biedą. A jednak to właśnie, wzmocnione przez entuzjazm przewodników, w tym wypadku dodaje temu miejscu siły.

Być może myślę tak dlatego, że przypomina mi się dzieciństwo spędzone w inteligenckiej rodzinie, w czasach socjalizmu, gdzie wciąż trzeba było czymś nadrabiać, np. miną, w domu z powiększającym się grzybem na ścianie i liczbą dzieci… I telewizorkiem, który codziennie o 19, na dziesięć minut stawał się centrum mojego świata. W dobranockach, które pamiętam, magiczne były nie tylko obrazki: niby płaskie i niedosłowne, a jednak pozwalające zaufać opowieści. Dźwięki szybko wpadały w ucho, a historie były często po prostu dobre. Magiczne były nawet dziwne imiona: Otokar Balcy czy Alojzy Mol (oni akurat z bielskiej wytwórni), literki na koniec i początek. A pamiętacie ten dreszcz emocji, kiedy (w odcinku ze świerszczem) zobaczyliśmy wnętrze budy Reksia? Z Semafora, do którego tutaj się odwołuję, pochodzi bajka, która jest magiczna od początku do końca: „Zaczarowany ołówek”. Dla mnie to była realizacja marzenia, że wszystko, ale to wszystko jest możliwe, wystarczy mały początkowy wysiłek i pomysł.

Tylko czy muzeum jest w stanie i czy w ogóle powinno starać się przywrócić wspomnienia z dzieciństwa? Wydaje mi się, że to zbyt duża szansa na zaangażowanie zwiedzających w aktywną wizytę, żeby z niej rezygnować. Ale z drugiej strony środki formalne, jakimi dysponuje muzeum są zdecydowanie inne niż filmy, o których dzisiaj piszę. Po pierwsze w oferującej wiele różnych impulsów i obiektów przestrzeni wystawienniczej poruszamy się, a nie siedzimy przed migoczącym odbiornikiem telewizyjnym (czy tym bardziej kinowym ekranem), co bardzo ułatwia ukierunkowanie uwagi na filmową opowieść. Po drugie konwencja filmu i jego język są znacznie bardziej klarowne od tych, które określają doświadczenie muzealne. Po co więc w ogóle dążyć do porównań? I czego muzea mogą się nauczyć od filmów?

Cóż, dla mnie najwspanialsze w filmach jest to, że przedstawiają własne, odrębne światy. Jeśli film jest dobry, wierzymy w jego świat, chcemy dobrowolnie w niego wejść, nawet jeśli wydaje się nam, że nie wszystko rozumiemy. Takie zanurzenie w innym świecie jest możliwe jedynie przy doskonałym opanowaniu filmowego warsztatu. Zwłaszcza w krótkim metrażu, który wymaga wyjątkowo klarownego pomysłu i fabuły, każda niekonsekwencja, czy niedociągnięcie może podważyć realność świata. Jeśli w filmie padają słowa, każde ma znaczenie. Podobnie każdy dźwięk.

Konstruując narracje wystaw, także często mierzymy się z problemem dobrych, zwięzłych opisów i klarowności przekazu. Jednak najważniejsze pytanie, a przy tym zasadnicza kwestia z innego poziomu brzmi: czy udało się stworzyć świat? Spójny, wyrazisty, autorski, przekonujący? Czy środki, które zostały użyte, są adekwatne? Czy w ten świat da się uwierzyć?

Nie postuluję tutaj bynajmniej powrotu do idei muzeów rekonstrukcyjnych, choć pewnie są powody, dla których czasem taki pomysł – na przykład na ekspozycję biograficzną – może się sprawdzić. Rekonstruowanie rzeczywistości nie jest jednak tym rodzajem stwarzania na nowo, które mnie porywa najbardziej. I choć prawdą jest, że rekonstrukcja może być potraktowana jako interpretacja, to czyż nie jest bardziej pociągające tworzenie nowych światów?

Powróćmy do Łodzi. To muzeum, prezentujące różne aspekty filmu animowanego, stara się połączyć kilka typów ekspozycji, które odpowiadają na różne potrzeby zwiedzających. Myślę, że udaje się po części zrealizować potrzebę zajrzenia za kulisy, czyli w tym wypadku do pracowni animatora. Robi wrażenie zwłaszcza sprzęt używany w epoce przed komputerowej: ciężki, toporny i wymagający dużej pracy ręcznej człowieka. W tym kontekście w Łodzi oglądamy też m.in. kolorowe, ręcznie malowane folie używane do produkcji „Zaczarowanego ołówka”. Innym, choć nie wiem na ile zamierzonym zabiegiem, jest zmiana skali. Chodzi mi o miejsce, gdzie prezentowany jest pokoik Misia Uszatka, miejsce, które chyba wszystkie dzieci PRL-u mają w swoich głowach na zawsze. Pewnie dlatego, że pomieszczenie to było – w mojej pamięci – pełne życia, nie pomyślałam nigdy o jego realnych rozmiarach. Zaraz, zaraz… ale właściwie, która realność jest w tym wypadku bardziej rzeczywista? Dekoracji, w których odbywa się animacja lalek? Czy raczej filmowej opowieści, w której nabiera ona nowego znaczenia, bo staje się miejscem życia? W każdym razie pokoik Misia Uszatka zrobił na mnie wrażenie porównywalne do tego, jakie mają dorośli, zdumiewając się, gdy wielkie budynki z dzieciństwa „maleją”.

WP_000030 WP_000032 74e7c96e-1df0-442e-9273-5bdfa7d5a391

Inną, niezwykłą i bardzo piękną scenografią prezentowaną w łódzkim muzeum jest (notabene nieautentyczny, a zrekonstruowany) fragment świata z filmu „Piotruś i wilk”. Sam film nie jest raczej przeznaczony dla dzieci, za to jest wybitnym dziełem. Opowiada o najważniejszych i najtrudniejszych sprawach: o wolności, dorastaniu, domu, uciekaniu do świata i ryzyku z tym związanym. O radościach przyjaźni i prostej zabawy. O smutku i nieszczęściu, o tym, że po prostu są częścią świata. Wszystko jest przejmujące, a przede wszystkim historia urzeka, bo świat pozwala w siebie uwierzyć. Jest realizacją wizji precyzyjnej, spójnej, pięknej.

Oczywiście żeby się o tym przekonać nie wystarczy kontemplowanie scenografii. Trzeba zobaczyć film, ale w samym muzeum osobista opowieść przewodnika, odsłaniająca kulisy powstawania tego obrazu, dobrze się sprawdza, wnosząc życie w sztuczną przestrzeń. Zresztą będzie i film, wyświetlany w kameralnej sali kinowej.

Inną potrzebą zwiedzających, na którą MuBa stara się odpowiedzieć jest chęć zrobienia czegoś, samodzielnego spróbowania, czyli „hands on”. Dla mnie to akurat nie była najmocniejsza część wizyty, ale doceniam pewien dydaktyczny efekt, jaki udaje się tu osiągnąć. Okazuje się mianowicie, że fach filmowy wymaga naprawdę ogromnej cierpliwości, zaangażowania, talentu i umiejętności. Zaaranżowane do potrzeb ćwiczeniowych pomieszczenie ze słynnego „Tanga” Zbigniewa Rybczyńskiego, staje się podczas amatorskich wprawek zwiedzających, sceną do prostych gagów, ale szybko okazuje się, że aby stworzyć dzieło, potrzeba znacznie więcej niż zabawy.

Podobała mi się natomiast możliwość dotknięcia modeli lalek, których konstrukcja jest dość skomplikowana,  aby możliwe było wykonywanie rozmaitych ruchów. Tutaj dowiedzieliśmy się zaskakującej rzeczy: że animatorzy lalkowi pracują z lustrem –  obserwują własne ciało, ruchy stawów i mięśni. Dzięki temu łatwiej naśladować je przy animacji lalek.

To było dla mnie o wiele większym odkryciem, niż krótka zabawa w sklejanie na komputerze poklatkowych zdjęć. Być może mam słabość do starodawnych urządzeń i analogowych rozwiązań (jak lustro). Być może to proste wykorzystanie analogii przywołało mi na myśl różnych geniuszy, których wynalazki zazwyczaj opierały się na prostych i uniwersalnych rozwiązaniach.

Chcę wspomnieć o jeszcze jednej przyjemności, jaką miałam w MuBie. Otóż znalazłam tam coś ulubionego, coś szczególnego, coś, czego się nie spodziewałam. Dekoracja filmu „Ichthys” przywodzi na myśl opowieść pełną lekkości i poczucia humoru, z dobrą pointą. I – znów – niezwykle dopracowaną artystycznie. „Ichthys” to film o człowieku, który chciał w restauracji zjeść rybę. To jedna z tych historii, które dowodzą siły prostych rozwiązań.

Czas przystąpić do podsumowań rozważań rozpoczętych w Semaforze, ale dotyczących bardziej dobrej przestrzeni muzealnej niż samego studia. Przypomnę kilka słów-kluczy, które chciałam umieścić w tym tekście. Pochodzą z różnych rejestrów, ale dla mnie składają się na naprawdę dobrą całość.
– Magia i dzieciństwo – uwaga – nie infantylizm i nie cały czas. Myślę, że warto w każdej wystawie pozwolić sobie na choćby mały trik, który uruchomi u dorosłego zwiedzającego błysk oka czy wypieki porównywalne do radości dziecięcych. Oczywiście bez przesady. Dorośli nie wierzą przecież w bajki (przynajmniej tak deklarują);
– dobra historia – każda ekspozycja jest opowieścią. Dlatego trzeba pamiętać o tym, co na dobrą opowieść się składa (rytm, tempo, dramaturgia, autentyczni bohaterowie itd.);
– robienie, a nie tylko oglądanie – wiadomo, o co chodzi, nawet tego nie komentuję;
– podglądanie kulis, od kuchni, z takiej perspektywy, która jest normalnie niedostępna;
– dobrzy przewodnicy – to znaczy m.in. spontaniczni, mówiący wartko i z pasją, identyfikujący się z miejscem („dostaliśmy Oskary”), gotowi na słuchanie gości zadających dziwne pytania;
– wreszcie: wystawa w idealnym wydaniu jest odrębnym światem, w który chce się uwierzyć i w który warto wejść, nawet jeśli, a raczej właśnie dlatego, że nie unika trudnych tematów. Jest kreacją artystyczną. Nie epatuje dydaktyzmem, nie jest nachalna, odwołuje się do doświadczeń swoich gości.

Dla prostych, powierzchownych i zinfantylizowanych przyjemności wybiera się wszak do parku rozrywki. I owszem, także na nie jest miejsce w życiu.

]]>
http://muzeoblog.org/2013/01/04/tak-jak-w-kinie/feed/ 2
Moving Types – Letters in motion, relacja z wystawy http://muzeoblog.org/2012/10/29/moving-types-letters-in-motion-relacja-z-wystawy/ http://muzeoblog.org/2012/10/29/moving-types-letters-in-motion-relacja-z-wystawy/#comments Mon, 29 Oct 2012 13:57:01 +0000 http://muzeoblog.org/?p=4446 czytaj więcej]]> Niewielkie białe sześciany promieniują światłem. Zawieszone na cieniutkich stalowych linkach zdają się lewitować nad podłogą galerii. Na każdym kubiku umieszczony jest, przypominający małą szachownicę kod QR. Zwiedzający patrzą jednak nie na kostki, a w ekrany I Padów. Każdy z widzów przed wejściem na wystawę dostaje tablet. Kamera I Pada sczytuje kody z kostek. Każdy z kodów uruchamia inne nagranie na ekranie tabletu.
Moving Types Moving Types Moving Types Moving Types sharing point Moving Types media entwicklung Moving Types Moving Types

Ekspozycja Moving Types jest poświęcona dość trudnemu do ścisłego zdefiniowania zagadnieniu „typografii w ruchu”. Zostały tutaj zebrane przykłady „wprawiania liter w ruch”. Zebrane nagrania prezentują zarówno takie przypadki jak czołówki filmów, reklamy, animacje czy klipy muzyczne z motywami typograficznymi, ale też różnego rodzaju instalacje i działania z pogranicza sztuk również wykorzystujące liternictwo.
Ten szeroki zbiór treści jest tak charakteryzowany na stronie WWW wystawy.

In addition to short films, children’s films, title sequences, closing credits, and films clips, such as excerpts from “Winnie the Pooh”, “Sesame Street”, and “Delicatessen” or the Oscar-winning short film “Logorama”, the exhibition also presents computer-animated, three-dimensional “lifeworlds” with texts floating in space as virtual explanations. Moving Types features works of more than 300 international artists and designers, such as Oskar Fischender, Muriel Cooper, Gary Hill, Ludovica Houplain, Matthias Zentner, and Alex Gopher.

Między kostkami
Przestrzeń wystawy jest niezwykle prosta, niemal sterylna. Jej główne treści – materiały filmowe zostały w pewnym sensie ukryte, widoczne są tylko na ekranach tabletów – po zeskanowaniu kodu z kostki. Opisujące je treści sprowadzono do minimum: na kostkach, obok QR kodów, widoczny jest tylko tytuł pracy i data jej powstania. Jedyne dodatkowe informacje to tytuły opisujące szerokie zbiory kostek – filmów: reklama, instalacja, film, wideoklip, komunikacja wizualna… Te hasła zostały umieszczone na postumentach poniżej chmury kostek. Opórcz filmów, jako dopowiedzenie, kontekst dla ich ekspozycji, na wystawie znalazły się: wywiady video z projektantami i krótka prezentacja dotycząca najważniejszych momentów w historii rozwoju mediów.
Doświadczenie zwiedzania kształtowane przez taką formę wystawy przypomina przeglądanie albumu typu coffee table – raczej kartkowanie niż uważne studiowanie: uwaga zwiedzających chwilowo zatrzymuje się na oderwanych od siebie treściach, które krążą wokół jednego tematu. Kuratorzy dokonali pewnego wyboru z szerokiego zakresu treści związanych z tematem, jednak zebranych informacji jest na tyle dużo (280 filmów), że ostatecznie to każdy zwiedzający tworzy swoją własną ścieżkę. Wykorzystana do przeglądania treści wystawy technologia znakomicie to ułatwia: urządzenie zapamiętuje filmy, które już widzieliśmy, pozwala je przeglądać po tytułach i datach i według przyjętych na wystawie kategorii. Po zwiedzeniu wystawy można pobrać specjalny kod, pozwalający uzyskać dostęp do listy przeglądanych filmów ze strony wystawy.
Zwiedzanie ma też pewien wymiar doświadczenia wspólnego. Ubogie opisanie treści i ich ilość, sprawiają, że chętnie zaglądamy innym przez ramię, żeby zobaczyć, co ciekawego znaleźli. Osoby, które zwiedzają w grupach, pokazują sobie nawzajem swoje znaleziska. Ciekawym zabiegiem, podkreślającym ten aspekt wystawy jest sharing point. Można tu wyświetlić wybrany przez siebie film na dużym ekranie. W ten sposób można wygodnie pokazać video innym lub po prostu przyjrzeć mu się bliżej. Przyjęty sposób prezentacji zdaje się odpowiadać nawykom konsumpcji treści kształtowanym przez sieć WWW: wyrywkowe przeglądanie, zapisywanie zakładek – do zobaczenia później, natychmiastowe dzielenie się treścią – pokazywanie swoich znalezisk innym. Takiemu oddziaływaniu sprzyja przyjęta forma – treści zaszyte w QR codach i tablet jako „przyrząd do zwiedzania”.

Diabeł tkwi w interpretacji
Warstwa interpretacyjna treści na wystawie prawie nie istnieje. Wystawa nie wychodzi poza gromadzenie i (atrakcyjną jednak) prezentację treści. Przyjęte ogólne kategorie jedynie porządkują treści, podobnie jak chronologia ich prezentacji, ale nic nie wnoszą do rozumienia. Autorzy wystawy nie pokusili się o interpretację tematu „liter w ruchu” – z wystawy nie dowiadujemy się, dlaczego ten problem jest ważny? Podobnie zabrakło tu poziomu aktualizacji: wystawa nie wyjaśnia, czego poprzez tą prezentację można dowiedzieć się o współczesnej typografii? Ekspozycja służy więc głównie przeglądowi, prezentacji zbioru filmów. Przy bogactwie użytych środków wystawienniczych może wydawać się to za mało ambitnym podejściem.
Inny zarzut może dotyczyć tej cechy wystawy, która może być też jej atutem: uniwersalność. Wystawa Moving Types wydaje się przede wszystkim bardzo sprawnym i wszechstronnym „systemem wystawienniczym” wykorzystującym (jeszcze) nowe technologie. Innymi słowy, można dość łatwo wyobrazić sobie, że kody z kostek odwołują do innych niż typografia treści, bez szkody dla spójności całej prezentacji. Atrakcyjna warstwa wizualna wystawy pozostaje w dość odległym związku z jej treścią.
Podsumowując, Moving Types to bardzo sprawna prezentacja trudnej treści – ogromnej liczby bardzo różnorodnych filmów. Wystawa jest ciekawa estetycznie i tworzy atrakcyjną przestrzeń. Jej zwiedzanie sprawia przyjemność – pomaga w tym przemyślane użycie technologii. Ekspozycja balansuje jednak na granicy pewnej pułapki: można odnieść wrażenie, że z atrakcyjnie wyeksponowanych treści niewiele wynika. Brak interpretacji sprawia, że wystawa oferuje doświadczenie oparte głównie na frajdzie z oglądania filmików, a na poziomie komunikatu pozostaje konstatacją, że istnieje takie zjawisko jak czcionka w ruchu.
Wystawę Moving Types mozna oglądać do 25 listopada w Galerie Prediger Museum
w Schwäbisch Gmünd

Wystawa powstała we współpracy Hochschule für Gestaltung Schwäbisch GmündMuzeum Gutenberga w Mainz

Wystawa Moving Types otrzymała prestiżową nagrodę Red Dot Design Award.

Oficjalne wideo o wystawie:

Moving Types – Letters in Motion EN from Moving Types on Vimeo.

Fot: Piotr Idziak

]]>
http://muzeoblog.org/2012/10/29/moving-types-letters-in-motion-relacja-z-wystawy/feed/ 0
Instalacja „Powiązania”: zakończenie http://muzeoblog.org/2011/05/15/instalacja_powiazania_zakonczenie/ http://muzeoblog.org/2011/05/15/instalacja_powiazania_zakonczenie/#comments Sun, 15 May 2011 22:50:55 +0000 http://www.muzeoblog.org/?p=2850 czytaj więcej]]> Dziś minął ostatni dzień, kiedy można było oglądać instalację „Powiązania”. Był to dla nas czas wielu przygód. Elementy wystawy ulegały najróżniejszym ingerencjom, publiczność na różne sposoby radziła sobie z interpretacją ekspozycji… Przed nami jeszcze demontaż pawilonu oraz ewaluacja wystawy. Była ona dla nas okazją do pozbierania wielu doświadczeń. Wśród sznurków na rynku, nasz sposób opowiadania o dziedzictwie kulturowym, spotkał się z odbiorem i aktywnością zwiedzających. Wnioskami będziemy się dzielili na Muzeoblogu.

Obserwując co działo się na małym rynku, miałem wrażenie, że wystawa najpierw była dobrym miejscem do zabawy, potem do refleksji. Na koniec warto wspomnieć motto naszej instalacji, zaczerpnięte z J. Huizingi: „Zabawa jest starsza od kultury”. Dziękujemy więc za wspólną Zabawę!

Nastrój tego czasu dobrze oddaje zapis z ostatniego słonecznego dnia, zamieszczony na stronach krak.tv.

]]>
http://muzeoblog.org/2011/05/15/instalacja_powiazania_zakonczenie/feed/ 0
Rajkowska w Zbiorniku Kultury – relacja http://muzeoblog.org/2010/09/10/rajkowska-w-zbiorniku-kultury-relacja/ http://muzeoblog.org/2010/09/10/rajkowska-w-zbiorniku-kultury-relacja/#comments Fri, 10 Sep 2010 17:24:44 +0000 http://www.muzeoblog.org/?p=2423 czytaj więcej]]> Zbiornik Kultury to nowy (choć istniejący tylko do 1 października 2010) punkt na mapie Krakowa – nie tyle galeria, ile raczej platforma działań artystycznych usytuowana w przestrzeni jednej sali dawnej fabryki Miraculum na Zabłociu, w której obecnie działa klub Fabryka.
To zarazem projekt ulotny, który doskonale wpisuje się w specyfikę tego miejsca. Za trzy lata prawdopodobnie postindustrialne budynki Fabryki zostaną zburzone, stając się częścią przeobrażającego się coraz bardziej dynamicznie krajobrazu tej części Krakowa. Zabłocie przez lata pełniło rolę zaplecza przemysłowego miasta – fabryczne hale i magazyny tworzyły obraz nieatrakcyjnej turystycznie dzielnicy. Teraz to tu właśnie otwarto Fabrykę Schindlera, trwa budowa Muzeum Sztuki Współczesnej, za dwa lata powstanie nowa siedziba Cricoteki.
Czym jest zatem Zbiornik Kultury? To próba pokazania, że kultura w sezonie wakacyjnym niekoniecznie musi zamierać. Dzięki inicjatywie Mateusza Okońskiego i Grupy Strupek, a także wsparciu Małopolskiego Instytutu Kultury przez kilkanaście wakacyjnych tygodni na terenie Fabryki w każdy piątek odbywały się interdyscyplinarne wernisaże, spotkania, dyskusje i prezentacje. Tym, co najlepiej charakteryzowało to miejsce była tymczasowość i zmiana. Działania młodych artystów i kuratorów doskonale wpisały się w dyskusję o nietrwałości Fabryki i krajobrazu tej części Podgórza.

W piątek 3 września w Zbiorniku odbył się wernisaż wystawy Joanny Rajkowskiej inicjujący zarazem festiwal ABC Palestyna.
Tym razem zamiast oświetlonej przestrzeni white cube, scenerią dla prezentowanych prac stał się półmrok. Taki rodzaj tła nie był przypadkowy – doskonale podkreślał charakter czarno-białych fotografii z cyklu Pocztówki ze Szwajcarii, potęgując poczucie niepewności.
Pocztówki Rajkowskiej były wyświetlane na dwóch ekranach przez co stawały się bardziej ulotne. Nie funkcjonowały tu jak fotografie powieszone w przestrzeni galerii (tak prezentowane były m.in. w 2009 roku w Krakowie w Galerii ZPAFiSka). W pewnym sensie, dzięki takiej formie ekspozycji, tworzyła się sytuacja prywatna – porównywalna do tej, gdy po długiej nieobecności wracamy do domu i przeglądamy wyjęte ze skrzynki kartki, które są zapisem podróży bliskich osób.
Sposób pokazania pocztówek nawiązywał z jednej strony do efemeryczności Zbiornika i Fabryki, z drugiej do charakteru samych obrazów. Jakimi śladami swoich wędrówek chce się z nami podzielić Rajkowska? Czarno-białe obrazy to fotomontaże – wykreowane w wyobraźni powidoki nieistniejących miejsc i sytuacji. Podstawę tych nierzeczywistych krajobrazów tworzą budynki, obiekty użyteczności publicznej stolicy Szwajcarii. W ten miejski pejzaż wkradają się jednak elementy, które wytrącają odbiorcę z poczucia bezpieczeństwa – wieża kontrolna, namiot uchodźcy, samolot przecinający błękit nieba, czy wreszcie osiołek stojący na środku środkowoeuropejskiego placu – widoki typowe dla codzienności konfliktu z terytoriów okupowanej Palestyny. Łóżko, dom, muzeum (coś, co w kulturze europejskiej jest synonimem stałości i bezpieczeństwa) w pracach Rajkowskiej zostaje zderzone z atrybutami wojny.
Konfrontacja i nakładanie tych dwóch różnych planów przebiega w taki sposób, że trudno czasem wyznaczyć granicę. Fotomontaże Rajkowskiej są o tyle niepokojące, że opierają się raczej na zacieraniu granicy pomiędzy tym, co rzeczywiste i wykreowane. To przenikanie się prowokuje do stawiania pytań o to, czy tak naprawdę tak daleko nam do przejścia na tę drugą stronę.
Komentarzem do tego był film Rajkowskiej, będący rejestracją burzenia jednego z palestyńskich domów w Strefie Gazy, a także zapis warsztatów Camping Dżenin, które odbyły się w 2008 roku w obozie uchodźców na Zachodnim Brzegu. Z jednej strony odbiorcy wystawy zostali postawieni wobec opresyjnego działania, z drugiej mieli możliwość obserwowania nastolatków, dla których trauma i próba przezwyciężenia jej, stały się podstawowymi doświadczeniami kształtującymi ich tożsamość.

Twórcy Zbiornika Kultury zapowiadali, że w wakacyjnym cyklu wernisaży będą zderzać ze sobą różne głosy, prezentować różnorodność artystycznych wypowiedzi, nie uciekając również od polityki. Prezentacja prac Rajkowskiej była wyraźnym głosem w sprawie konfliktu izraelsko-palestyńskiego.
Rozwinięciem i zarazem dopełnieniem wystawy stał się rozpisany na cały tydzień festiwal, w ramach którego odbywały się spotkania i dyskusje dotyczące bliskowschodniego konfliktu (stąd nazwa ABC Palestyna).
Kuratorzy projektu zadbali też o odbiorców, przygotowując specjalne miejsca do siedzenia – tym razem były to geometryczne siedziska, które doskonale wpisały się w kontekst postindustrialnej przestrzeni i samej wystawy.

Cykl jednotygodniowych interdyscyplinarnych prezentacji artystycznych w Zbiorniku Kultury potrwa do 1 października 2010.

Anna Berestecka, MIK

]]>
http://muzeoblog.org/2010/09/10/rajkowska-w-zbiorniku-kultury-relacja/feed/ 0
Symfonia wielkiego miasta według Allena http://muzeoblog.org/2010/02/18/symfonia-wielkiego-miasta-wedlug-allena/ http://muzeoblog.org/2010/02/18/symfonia-wielkiego-miasta-wedlug-allena/#comments Thu, 18 Feb 2010 12:05:39 +0000 http://www.muzeoblog.org/?p=1894 czytaj więcej]]>
Nowy Jork jest esencją tego, czym chcą być dla świata Stany Zjednoczone. Panoramą drapiącą chmury wysokościowcami wolności i praw obywatelskich. Szachownicą ulic w każdym odcieniu tolerancji. Bezgranicznym w swej rumianej życzliwości jabłkiem, w którym znajdzie się miejsce dla każdej inności. Ziemią obiecaną emigrantów wielu kultur, których do gościnnego portu przywiodły cyklony historii, zmienne wiatry polityki, czy tylko osobiste przeciągi. Niezależnie od okoliczności, przybyszów w to miejsce wabi Statua Wolności, niczym latarnia morska rozbłyskująca polerowanym symbolem szczęścia od pucybuta do milionera.

Polerką dla tego mitu stała się determinacja ubogich żydowskich emigrantów z Europy Wschodniej, którzy stworzyli tu zaczątki filmowego imperium po latach przeniesionego pod łaskawsze słońce Kalifornii.
O ile jednak hollywoodzki klimat zagarnął gros filmowego biznesu, o tyle Nowy Jork pozostał miastem intelektualistów, dwudziestowieczną stolicą awangard i artystycznych dziwactw, kompleksem zdyskredytowanego Paryża zapijanym nieświeżym absyntem. Wszystko to sumuje się w niepodrabialny rytm, nerw miasta, którego niepodzielnym władcą nie może być nikt inny, niż król neurozy Woody Allen.
Ten znakomity epigon przemysłu filmowego na Wschodnim Wybrzeżu akcję większości swoich obrazów umieszcza w samym centrum Wielkiego Jabłka. Tak też dzieje się w przypadku „Manhattanu”(1979) – jednego z najbardziej spektakularnych w historii kina hołdów złożonych miastu.

Film otwiera zapierająca dech sekwencja „eksplodujących” w akompaniamencie Błękitnej Rapsodii Georga Gershwina panoram Nowego Jorku, towarzyszących pierwszym słowom powieści Isaaka – alter ego Allena. Pisarz tak naturę, jak i tempo metropolii oddaje w formie niekończącego się, galopującego od neuroz i błyskotliwej ironii dialogu, z którego buduje swoją opowieść. Dialogu z widzem, ze sobą, środowiskiem wielkomiejskich intelektualistów, komentującego przesyconą absurdami amerykańską rzeczywistość.

Bohaterowie Allena, objuczeni stertą niekontrolowanych emocji, poruszają się bezładnie, wpadają na siebie raz po raz i na tej podstawie próbują budować związki choć trochę uczuciowe. Nietrudno domyślić się efektów, choć mniejsza o nie. Reżyser stawia raczej na proces, w którym zderzaczem hadronów czyni tytułową wyspę z jej modnymi miejscami, pośród których prym wiodą muzea i galerie. Tak widziany Manhattan rozpięty jest pomiędzy dwie tonacje. Po pierwsze to ikona artystycznej mody, snobistyczna do bólu zębów przestrzeń, w której wypada bywać. Targowisko próżności budzące jednak czułość niedwuznacznością swoich intencji. Z drugiej strony miasto artystów, po obraniu ze skórki glamuru jest przestrzenią opiekuńczą i bezpieczną jak domowa szarlotka. Może dlatego, że poszatkowana i niejednorodna jak oni, staje się źródłem tożsamości wszelkiej maści indywidualistów.

Taką macierzą skonstruowaną po trosze z napuszonego blichtru i ciepła niezsynchronizowanej neurozy są bez wątpienia MOMA czy Guggenheim Museum, w których bohaterowie spędzają znaczną część ekranowego czasu. Tu, pośród rozbuchania nowatorskich prądów paradoksalnie odnajdują ciepło i przewidywalność. Tu z udawaną obojętnością przychodzą posłuchać środowiskowych plotek. Tu wreszcie chowają się przed problemami w związkach albo zawiązują nowe – w obu przypadkach deliberując w nieskończoność o estetyce, filozofii i dobrej na wszystko psychoanalizie.

By niezrównany allenowski komunikacyjny słowotok miał rację bytu, potrzebna jest mu przyjazna publiczna przestrzeń. I tę rolę pełnią w „Manhattanie” muzea i galerie. Paradoksalnie w powstałym przed trzydziestu laty filmie są płaszczyzną komunikacji, miejscem spotkania jednostek i tworzenia społeczności z nutką artystycznego eskapizmu. Te z dzisiejszego punktu widzenia archaiczne, dystansujące instytucje składają się więc na fenomen, do którego często daremnie aspirują współczesne instytucje kultury. Dlatego w dobie galerii, które coraz głośniej uczą się mówić, szczególnie mocno polecam tę filmową lekturę – przewodnik po muzealnym dyskursie. Tym bardziej, że może się ona stać zarówno wytchnieniem jak i natchnieniem wobec naszpikowanych modnymi gadżetami projektów.
W świecie przyrody wszystkie gatunki zwierząt, by zaczęły się rozmnażać, muszą czuć się bezpiecznie. Podobnie jest ze zwiedzającymi. Chcąc stworzyć miejsce tętniące życiem warto pamiętać nie tylko o płodności idei, ale też solidnych fundamentach i przyjaznych ścianach. Gdzieś mimochodem właśnie o tym mówi „Manhattan”. Zwłaszcza cudownie ironiczna scena, w której bohaterowie zatracają się sporze o artystyczną wymowę najzwyklejszego sześcianu z pleksi. Dobrze zobaczyć, że da się tak również w murach bardzo poważnej galerii pozbawionej interaktywnych wypustek.

]]>
http://muzeoblog.org/2010/02/18/symfonia-wielkiego-miasta-wedlug-allena/feed/ 0
Latarnia na wzgórzu http://muzeoblog.org/2009/10/21/latarnia-na-wzgorzu/ http://muzeoblog.org/2009/10/21/latarnia-na-wzgorzu/#comments Wed, 21 Oct 2009 20:00:50 +0000 http://www.muzeoblog.org/?p=1628 czytaj więcej]]> Tossa De Mar to malownicze katalońskie miasteczko, położone nad Morzem Śródziemnym w pobliżu Barcelony. Miejsce to jest popularnym kurortem, którego główną atrakcję oprócz plaż stanowi średniowieczna starówka. Labirynt wąskich uliczek i zaułki otoczone murami dawnych fortyfikacji porośniętymi winoroślą to idealne miejsce na długie spacery. Na półwyspie otoczonym przez mury, z wysokiego klifu spogląda w horyzont latarnia morska. W nocy jej światło jest dobrze widoczne niemal z każdego punktu – regularne rozbłyski omiatają miasto i morze. Idąc galeriami prowadzącymi po murach wokół starego miasta dochodzi się do miejsca gdzie wznosi się wieża latarni. W budynku u jej stóp mieści się niewielkie muzeum. Tablica przy wejściu zapowiada dumnie, że można tu zwiedzić Centrum Interpretacji Latarni Morskich Morza Śródziemnego (Centre d`interpretacio dels fars de la mediterrania).

Ekspozycja rozpoczyna się od małej sali – przedpokoju. Na jednej ze ścian mieści się fotogram ukazujący linię horyzontu. Fotogram jest z obu stron otoczony zwierciadłami które powielają horyzont w nieskończoność. Z przedsionka wchodzi się prosto w ciemność. Na suficie błyszczą konstelacje gwiazd ułożone z diód LED. Wzdłuż najdłuższej ściany pomieszczenia biegnie rząd migotliwych, kolorowych punktów. Ta aranżacja odpowiada widokowi lądu widzianemu nocą z morza – migające światła miasta, portu, latarni morskiej. Próbując odnaleźć drogę w ciemnym pomieszczeniu trafia się w końcu na ścianę, której dotknięcie uruchamia prezentację video. Rozpoczyna się ona od sugestywnych obrazów płonącego ogniska i szalejącego sztormu. Marynarze kierują okrętem wśród burzy za jedyną wskazówkę mając migoczące gdzieś daleko na wybrzeżu blade światło – bezpieczna przystań. Film przedstawia chronologiczną historię latarni morskich na świecie. Użyte do tego środki sprawiają jednak, że nie jest to wykład historyczny ale opowieść o idei przyświecającej budowaniu latarni – marzeniu o wielkich podróżach i potrzebie bezpieczeństwa równocześnie. Film jest pozbawiony komentarza słownego posługuje się szybkim montażem i sugestywną muzyką. Hasła komentujące poszczególne sceny rozbłyskują w ciemności na ukrytym za jedną z przezroczystych ścian punktowym wyświetlaczu. Są to sformułowania zrozumiałe w każdym języku: nazwiska, daty, nazwy miejsc czy skróty w rodzaju „GPS”. Z podobnych prezentacji składa się cała ekspozycja zwiedzający przechodzą z sali do sali śladem ścieżki ułożonej ze świecących w ciemności ledowych węży. Kolejne filmy mówią o pracy i etosie latarnika i o Tossie – mieście dla którego latarnia jest sercem.

Jedyne eksponaty użyte na ekspozycji zostały zaprezentowane dopiero w ostatniej sali. Można tam znaleźć bogatą kolekcję żarówek używanych w latarniach, soczewek wchodzących w skład ich układów optycznych i elementy dawnych instalacji gazowych. Pomiędzy gablotami znajduje się też tablica świetlna z której można odczytać sposób świecenia poszczególnych latarni na świecie – są na niej podane ich współrzędne, nazwy i kod świecenia uzupełniony diodą, która odtwarza dany sygnał świetlny.
Wychodząc z muzeum można mieć odczucie, że nie zaoferowało ono żadnej wiedzy. Widz nie ma możliwości poznania historii latarni w Tossie, a jeśli zapamiętał jakiekolwiek ważne detale z historii latarnictwa to tylko dzięki wysokiej uważności. Rezygnując z narracji faktograficznej wystawa osiąga jednak inny cel. Patrząc na rozbłyski na nocnym niebie Tossy można w nich ujrzeć głębię czasu, stałość punktu odniesienia, rytm i pewność – coś co łączy latarnie oświetlające wszystkie wybrzeża świata. Wystawa daje więc zwiedzającym nową perspektywę patrzenia na obiekt, którego dotyczy. Dzieje się tak ponieważ opowieść muzeum wychodzi poza konkret, opowiada poprzez jedno miejsce o wielu i odnosi do szerszych zagadnień – umiejscawia latarnię morską w przestrzeni ludzkich dzieł stanowiących o kształcie współczesnego świata. Efekt ten został osiągnięty dzięki zabiegom aranżacyjnym wynikającym z treści ekspozycji: najważniejszym elementem wystawy jest światło – instalacje z diód, filmy, gwiazdozbiory w ciemności. Światło stanowi też centrum tej opowieści: latarnia morska, gwiazda zapalona przez człowieka.

Foto: by-nc-sa Avram Iancu

]]>
http://muzeoblog.org/2009/10/21/latarnia-na-wzgorzu/feed/ 0
„Pizza w Auschwitz” http://muzeoblog.org/2009/07/21/pizza-w-auschwitz/ http://muzeoblog.org/2009/07/21/pizza-w-auschwitz/#comments Tue, 21 Jul 2009 10:43:10 +0000 http://www.muzeoblog.org/?p=1334 czytaj więcej]]> Film dokumentalny, odsuwając autorski kreacjonizm na rzecz rejestracji rzeczywistości, bywa efemerycznym, zapisanym na celuloidzie muzeum. Przyrodniczym, archeologicznym, etnograficznym – utrwalającym egzotykę odległych kultur, albo przeciwnie, tych żyjących blisko, jednak poza zasięgiem naszego pospiesznego, codziennego spojrzenia. Wreszcie historycznym – stawiającym w świetle projektora archiwalne taśmy czy ludzi przywołujących przeszłość, która bez ich świadectwa byłaby abstrakcyjną ideą.
Tak też działo się z tematem holokaustu, który stał się kanwą niezliczonych utworów dających poczucie, że powiedziano już wszystko i na każdy z możliwych sposobów. Na ile to słuszne wrażenie, mieliśmy okazję przekonać się dzięki nagrodzonemu na tegorocznym Krakowskim Festiwalu Filmowym obrazowi „Pizza w Auschwitz” (2008).

kadr 1Szeroko dyskutowany utwór Moshe Zimermana byłby kolejną prywatną historią zagłady oczyma ocalałego obozowego więźnia, gdyby nie główny bohater, Danny Chanoch o twarzy pobrużdżonej entuzjazmem i pogodą ducha. Cechy te zaskakują siłą i sposobem ekspresji, jak opowiadania Tadeusza Borowskiego pytając o granice ludzkich emocji. Film narusza konwencje mówienia o holokauście i wrażliwość odbiorcy groteskowym czarnym humorem, budzącym mimowolny, niejako nielegalny uśmiech. Jednak reżyser rozbraja możliwe zarzuty o obrazoburczość czy antysemityzm osobą opowiadającego, dla którego przyjęta forma jest rodzajem desperackiej samoobrony. Po początkowej konsternacji dostrzegamy, że mężczyzna przebierając wspomnienia w anegdoty tak naprawdę egzorcyzmuje przeszłość. Wykorzystuje groteskę sytuacji zachęcając widza własnym śmiechem do podobnej reakcji, gdy kelnerka z oświęcimskiej restauracji pyta, czy życzy sobie wodę gazowaną czy nie. Za gaz zawsze trzeba było więcej płacić, kwituje rachunek.

kadr 2Nie on jednak ostatecznie wyjmie portfel. Reżyser przenosi punkt ciężkości tuż obok, by pokazać swoiste katharsis dorosłych dzieci Chanocha urodzonych i wychowanych w Izraelu – Ziemi Obiecanej tych, którym udało się uciec przed traumą. Dzieci, będących symbolem nowego życia, które jednak okazało się iluzją. Bruno Bettelheim w książce „Cudowne i pożyteczne: o znaczeniach i wartościach baśni” pisał o psychoanalitycznej funkcji baśni, które pod bezpieczną formułą umowności mają oswajać z prawami świata dorosłych i uodparniać na jego brutalność. Do tej pory, gdy słyszę pukanie do drzwi, myślę, że to SS wyznaje Miriam, z goryczą wypominając ojcu, że zamiast bajek, choćby i braci Grimm, opowiadał jej przed snem obozowe historie. W efekcie skaził kolejne pokolenie poczuciem nieustannego zagrożenia, z którego nie potrafiło się już otrząsnąć w dorosłym życiu.

Wreszcie trzecia zadra, zarazem jedna z najdrastyczniejszych scen dokumentu, tocząca się w muzeum Auschwitz-Birkenau – paradoksalnie nie w barakach, a w jego centrum administracyjnym. Tu Chanoch wybucha, próbując wymusić możliwość darmowego filmowania na terenie obozu. Pracownicy stają się przypadkowymi ofiarami emocji kumulowanych przez mężczyznę podczas wyczerpującej podróży. Bohater, pochłonięty dowodzeniem własnych, niekwestionowanych krzywd, sam nieświadomie stosuje przemoc, ocierającą się o granice psychicznego gwałtu. Starcie dwu, bynajmniej nie sprzecznych, racji staje się punktem wyjścia dla swoistego portretu muzeum, który szkicuje w drugim planie Zimerman.Mengele Plakat z fotografią opatrzoną autografem doktora Mengele i hasłem „Muzeum, żadnej sztuki” dotyczy wprawdzie Muzeum Holokaustu w Buenos Aires, jednak trudno o dosadniejszą ilustrację filmowej tezy.

Reżyser pokazuje przestrzeń obozu jako forum, na którym spotykają się wspomnienia ocalałych, wyobrażenia znających miejsce z opowiadań „pielgrzymów”, wreszcie oczekiwania turystów weryfikujących filmowe miraże historii. Po wyludnionym obszarze błąkają się wszyscy oni z tą samą poruszającą bezradnością, a pośród nich ekipa Zimermana próbująca wczuć się w sytuację niegdysiejszych więźniów. Pomiędzy nimi, z widocznym skrępowaniem własną niestosownością, wałęsają się ochroniarze. Niepozorna scena, ironiczna jakby mimochodem w nawiązaniu do układu sił z okresu II wojny, pokazuje, że to miejsce nie ma i nie może stworzyć modelu „odpowiednich” zachowań. tatuażW przeciwieństwie do innych muzeów, nasiąkniętych ideami restaurowanymi coraz częściej w nowych, atrakcyjnych, interaktywnych formach, takie miejsca skazane są na status przestrzeni bez klucza, który porządkuje, oswaja czy uprawomocnia zachowania i gesty. Owa sytuacyjna bezradność dotyczy zarówno pracowników jak zwiedzających, jednak nie może skutkować milczeniem czy rezygnacją lecz odpowiednio dyskretnym tonem.

Tak jak w przypadku drugiego, inspirującego minimalizmem plakatu argentyńskego muzeum z hasłem „To, że mój dziadek ma tatuaż nie oznacza, że podążał za modą”.

Ten swoisty film drogi, utrzymany w konwencji okrutnego reality show, okazuje się historią przeplatających się traum: pokolenia wojennego i tej, która przypadła w udziale ich dzieciom. Ocalali z holokaustu nie istnieją – konstatuje neurotyczna, zmęczona kobieta w ostatniej scenie filmu. Nie sposób odmówić jej racji. Ofiar zagłady jest nieporównywalnie więcej, niż mówią statystyki. Pytanie, czy Miriam uda się uwolnić od jej piętna własne dzieci.

]]>
http://muzeoblog.org/2009/07/21/pizza-w-auschwitz/feed/ 2
Mao w Luwrze czyli muzeum z ludzką twarzą http://muzeoblog.org/2009/06/01/mao-w-luwrze-czyli-muzeum-z-ludzka-twarza/ http://muzeoblog.org/2009/06/01/mao-w-luwrze-czyli-muzeum-z-ludzka-twarza/#comments Mon, 01 Jun 2009 14:35:38 +0000 http://www.muzeoblog.org/?p=1190 czytaj więcej]]> Z wrodzonej przekory lubię przyglądać się zjawiskom od tej mniej oczywistej strony. Także muzeom, które coraz częściej nie tylko rozumieją, że sposobów patrzenia może być wiele, ale też potrafią to wykorzystać.
Dobra architektura sprawia, że niektóre instytucje bardziej interesują mnie jako budynki niż zbiory eksponatów. Inne zapamiętuję dzięki niekonwencjonalnej zawartości muzealnego sklepu. Zwracają uwagę te, które nie zmuszają do wejścia do środka, wychodząc naprzeciw. Naturalnie, podróż do Włoch nabiera szczególnej magii, gdy jej głównym celem staje się Kaplica Sykstyńska, jednak dużą przyjemnością są też wizyty zagranicznych wystaw w Polsce – nawet jeśli wcześniej znane, eksponaty przebrane w odmienny przestrzenny kontekst nasiąkają nowymi sensami.

Le Louvre Lubię też czuć, że muzeum chce, by na nie patrzeć. Te pozbawione kompleksów dają możliwość uprzedniego spojrzenia przez okno, jak w witrynę sklepu, by przechodzień mógł przekonać się, że naprawdę warto wpaść na dłuższą chwilę.

Wystawy bywają Stendhalowskim zwierciadłem przechadzającym się po gościńcu, stając się dokumentem mijanej i mijającej historii. Podobnie jest z filmem – cyklem ruchomych obrazów malarsko ujmującym rzeczywistość w subiektywną ramę kadru. Zaś szczególnie interesującą lustrzana przechadzka staje się, gdy sztuka napotka na swojej drodze zwierciadło innej sztuki. To czas na zatrzymanie, by przyjrzeć się sobie z uwagą, tworząc autotematyczny gabinet luster.

wyspianski is cool Tak właśnie dzieje się w „Marzycielach”(2003) – filmie, którym Bernardo Bertolucci opowiada swoją nostalgię za młodością zbiegającą się z rozwichrzonymi czasami rewolucji 68 roku. Jego bohaterowie to buntownicze rodzeństwo paryskich dwudziestolatków widziane oczyma zafascynowanego Europą Amerykanina, który jednak bardziej niż w czerwony sztandar wierzy w amerykańską flagę, wpisane w nią tradycję i autorytety.

Symbolem rewolty stała się zrodzona ze sprzeciwu filmowa Nowa Fala. Przez opowieść o kinie reżyser mówi więc o tamtej rzeczywistości, wieku wyuzdanej niewinności – seksualnej i intelektualnej, konfrontacji starego z młodym, ataku na instytucje. Autor tworzy jednak nie tyle nostalgiczną wersję buntu, co historię ucieczki przed codziennością w fascynację. Rewolucja seksualna czy powierzchniowa fascynacja komunizmem stają się tu tylko figurami, fasadą. Jego marzyciele nie uczestniczą w manifestacjach. Przeciwnie, chowają się przed ulicznym zgiełkiem polityki we wnętrzach – sali kinoteki i burżuazyjnego mieszkania rodziców, w którym odgrywają sceny z uwielbianych przez siebie filmów.

Podobnie bynajmniej nie nowofalowy sprzeciw wobec przykurzonych instytucji staje się motywem jednej z najbardziej znanych scen filmu. By pobić rekord ustanowiony przez bohaterów Godardowskiego „Amatorskiego gangu”(1964) Isa, Theo i Matthew postanawiają urządzić analogiczny wyścig, pokazany przez Bertolucciego tymi samymi ujęciami. Początkowo dajemy się zwieść wrażeniu, że ma on być anarchistyczną próbą stratowania uświęconej, statecznej kultury, odbywa się bowiem w głównej galerii Luwru. Euforycznego biegu bohaterów nie są w stanie powstrzymać ani śmiesznie niezdarni w swojej daremności pracownicy muzeum ani zgorszone spojrzenia zwiedzających. Reżyser ostatecznie z tej sceny czyni nie tyle akt sprzeciwu, co metaforę zatracenia się w sztuce i pędzie młodości, który zawsze będzie w sobie miał trochę z ucieczki. Choć nieskrępowana fascynacja życiem jest zasadniczym sensem sekwencji, nie zaistniałaby ona bez tej konkretnej scenerii.

„Marzyciele” w Luwrze:

I analogiczna scena z „Amatorskiego gangu”:

Mimo, że galeria przedstawiona tu jest jako skrajnie konserwatywna, zaśniedziała instytucja, Bertolucci przekornie dowodzi, że muzea, tak jak historia kina, mogą świetnie nadawać się do biegów przełajowych. Jednak tylko od dobrej woli muzealników zależy, czy zechcą stawiać przeszkody tak, by nie zatrzymywały, lecz inspirowały do skoku. By przeskoczyć wysoko ustawioną poprzeczkę potrzebna jest przestrzeń do rozbiegu. Gdy zaistnieje odpowiednia przestrzeń intelektualna, nikt nie będzie próbował przeskakiwać muzealnych balustradek wymachując portretom przodków szabelką przed nosem. Bo nowoczesne prądy nie chcą już burzyć, lecz negocjować nowe znaczenia w dialogu kultur.

]]>
http://muzeoblog.org/2009/06/01/mao-w-luwrze-czyli-muzeum-z-ludzka-twarza/feed/ 0
O strażniku, który uratował świat http://muzeoblog.org/2009/05/26/o-strazniku-ktory-uratowal-swiat/ http://muzeoblog.org/2009/05/26/o-strazniku-ktory-uratowal-swiat/#comments Tue, 26 May 2009 10:10:30 +0000 http://www.muzeoblog.org/?p=1149 czytaj więcej]]> Tuż po polskiej premierze śpieszę donieść, co reklamowany głównie twarzą Bena Stillera film „Noc w muzeum 2″ oferuje swoim widzom. Właściwie wszystko, co się tam dzieje możecie obejrzeć w zwiastunie, który zamieszczam poniżej (po angielsku, nie znalazłam polskiej wersji w znośnej jakości). Jedno można powiedzieć z pewnością. Podobnie, jak muzealny dwupłatowiec na filmie jest on (film) „napędzany amerykańską myślą technologiczną”.

Ten przystojniak, który wysiada z samochodu w dobrze rozpoznawalnej lokalizacji (żeby nikt nie miał wątpliwości) to jedyny człowiek, który zdoła uratować staroświeckie eksponaty właśnie zapakowane do skrzyń magazynowych. Mimo, że zajmuje się aktualnie prowadzeniem intratnego biznesu, tak naprawdę z powołania jest nocnym stróżem w muzeum (jego motywacje można znaleźć w pierwszej części filmu). Film udowadnia, że jest to godny szacunku zawód, którego wykonywanie pozwala przy okazji zaimponować dorastającemu synowi.

Film sugeruje także mocno że, jeżeli gdzieś na świecie jest miejsce, w którym wszystko jest możliwe, to jest to muzeum w Ameryce. I w pewnym sensie oswaja muzeum zgodnie z zasadą Mamonia: spotykamy tu wyłącznie te eksponaty, które potrafimy rozpoznać. Kogo tam nie ma? Prezentują się: Iwan Groźny, Napoleon, Al Capone, ośmiornice, małpy, dinozaury… Są też prezydenci Stanów Zjednoczonych, mądra i piękna Indianka o trudnym imieniu, Lord Vader i muppet, a wśród dzieł sztuki rozpoznamy „Myśliciela”, czy baletnicę Degasa. I wiele innych- wszyscy oni biorą udział w totalnej bitwie, w efekcie której ciemne siły imperializmu światowego lądują po drugiej stronie portalu, eksponaty zostają ocalone i przywrócone zwiedzającym, a biznesmen dowiaduje się, jaki jest sens życia i na powrót zostaje nocnym stróżem.

Co ten film mówi o muzeach w ogóle? Można odnieść wrażenie, że to, czego ludzi pragną najbardziej w muzeach to chaos, życie, zabawa i nocne otwarcia. Odstrasza zakaz dotykania eksponatów i ich statyczna natura. Krótko mówiąc eksponaty- tak, ale ożywione. No i przede wszystkim: muzea nie istnieją bez animacji! Doskonale świadczy o tym Robin Williams, jako prezydent Roosevelt, który konno oprowadza po zakamarkach muzeum oczekujących coraz to nowych emocji zwiedzających.

Sam film jest pełen niekonsekwencji i płytkich żartów, ale rzeczywiście może być chyba pomostem między dziećmi wychowanymi na playstation, a muzealnikami wychowanymi na szklanych gablotach.

ps. nie napisałam, że chodzi o największe i jedno z najważniejszych muzeów na świecie, czyli Smithsonian. dla porządku uzupełniam więc tym samym.

]]>
http://muzeoblog.org/2009/05/26/o-strazniku-ktory-uratowal-swiat/feed/ 0
Muzeum jak film – lektura dla scenarzystów i kuratorów http://muzeoblog.org/2008/01/14/lektura-dla-scenarzystow/ http://muzeoblog.org/2008/01/14/lektura-dla-scenarzystow/#comments Mon, 14 Jan 2008 07:41:12 +0000 http://expothinktank.wordpress.com/2008/01/14/lektura-dla-scenarzystow/ czytaj więcej]]> Książka Macieja Karpińskiego Niedoskonałe odbicie. O sztuce scenariusza filmowego jest „podręcznikiem” dla scenarzystów filmowych. Może być przydatna również przy tworzeniu wystaw. Dlaczego? Po pierwsze produkcja filmu i wystawy to inwestycja wiążąca się z kosztami i problemami technicznymi. Po drugie jest przełożeniem idei, historii na strukturę obrazów i tekstów. Po trzecie obie tworzone są z myślą o odbiorcach, z oczekiwaniem, że odbiorcy będą chcieli licznie obejrzeć produkcję.

Poeta powinien najpierw przedstawić sobie jasno ogólny zarys fabuły (…) a dopiero następnie wprowadzić epizody i rozwinąć ją w odpowiedni sposób.

– Arystoteles Poetyka

Cokolwiek da się powiedzieć, da się powiedzieć jasno. O czym nie można mówić, o tym trzeba milczeć.

– Ludwik Wittgenstein Traktat logiczno-filozoficzny

Każdy film musi mieć początek, środek i koniec, choć niekoniecznie w tej kolejności.

– Jean Luc Godard
[Karpiński Maciej, Niedoskonałe odbicie. O sztuce scenariusza filmowego, Warszawa 1995]
Książka zawiera szereg praktycznych porad i metod tworzenia scenariusza popartych doświadczeniami autora i celnymi cytatami tęgich głów. Czytelnik dowiedzieć się może m. in. o roli tematu, „zalążku konfliktu” w temacie oraz punktu widzenia z którego budowana jest narracja. Odkrywa także prawa jakimi rządzi się „wewnętrzna rzeczywistość” scenariusza i relację między prawdą a „wiarygodnością” przedstawionego świata.

(W wielkim skrócie) tworzenie scenariusza przebiega na trzech etapach:
1. Zapis tematu (story oultine) – „piguła”, szkielet fabuły, zawierający „haczyk”
2. Szkic scenariusza (treatment) – projekt scenariusza, ujawniający łopatologicznie sensy treści, demaskujący znaczenia przypisywane postaciom (eksponatom)
3. Drabinka (scene break down) – szczegółowe rozpisanie scenariusza scena po scenie (rozrysowanie i opisanie stanowisk lub stref w ekspozycji).

]]>
http://muzeoblog.org/2008/01/14/lektura-dla-scenarzystow/feed/ 0