Muzeoblog » dzieci http://muzeoblog.org Muzeoblog programu Dynamika Ekspozycji Fri, 18 Nov 2016 16:35:26 +0000 pl-PL hourly 1 http://wordpress.org/?v=4.0.22 Manggha: dobra gra terenowa w muzeum http://muzeoblog.org/2012/05/16/manggha-dobra-gra-terenowa-w-muzeum/ http://muzeoblog.org/2012/05/16/manggha-dobra-gra-terenowa-w-muzeum/#comments Wed, 16 May 2012 08:00:59 +0000 http://muzeoblog.org/?p=4231 czytaj więcej]]> Podczas gdy naród grillował i debatował nad tym, czy oficjalna piosenka na Euro zaczaruje tę imprezę w złotą kurę, w krakowskim Muzeum Sztuki i Techniki Japońskiej Manggha miało miejsce wydarzenie ze wszech miar warte uwagi. Japoński dzień dziecka – impreza odbywająca się co roku – tym razem miała zupełnie nową odsłonę.

Zamiast wyczekiwanych przez stałych bywalców imprezy „konkursów z nagrodami od sponsorów”, organizatorzy zdecydowali się na przygotowanie bardzo dobrej gry terenowej, wydarzenia, które nie jest wcale najprostszym sposobem na imprezę otwartą. Jak im się to udało?

Zacznę od wyliczenia kilku rozwiązań, które zawsze sprawdzają się w tego typu przedsięwzięciach. Po pierwsze, priorytetowo i podmiotowo została potraktowana zarówno przestrzeń muzeum, jak i jego otoczenie. Zaaranżowano kilka odrębnych, oddalonych od siebie stanowisk warsztatowych. Pozwoliło to na sformułowanie różnych zadań, w których można było nabyć nowe umiejętności, a ponadto było dobrym sposobem pokierowania tłumem – udało się uniknąć „korków”. Wszystkie miejsca zostały umieszczone na mapie, która była jednocześnie planszą gry oraz kartą zadań. To ładnie przygotowane, kolorowe wydawnictwo miało też miejsce na wpisanie imienia uczestnika gry, a także pozwalało na wypełnianie odpowiednich pól tak, aby trzeba było zmieniać miejsca, a nie wymyślać rozwiązania z głowy.

Gra dotyczyła muzeum: zarówno jego tematyki głównej, czyli kultury japońskiej, jak i wystawy czasowej, czyli góry Fuji. Dzięki temu była grą wyjątkową, okolicznościową interpretacją przestrzeni. Organizatorzy nie zawahali się umieścić w scenariuszu zabawy pewnych popularnych atrakcji związanych z tematem Japonii, takich jak origami czy smakowanie herbaty, o których można by przypuszczać, że są już wykorzystane nad miarę. Otóż nie są, a okazja rodzinnej wizyty w muzeum jest bardzo dobra, żeby zaprosić gości do takich zajęć. Dzięki temu mamy wrażenie, że nie tylko dostajemy coś szczególnego, dostępnego tylko teraz (aktywności związane z wystawą o górze Fuji), ale także coś po prostu wartego doświadczenia.

W grze wykorzystano pieczątki. Ogromna popularność i atrakcyjność pieczątek jest dla mnie zawsze pewną zagadką, ale jakoś się tak dzieje, że pieczątki się zawsze sprawdzają w questingach i innych grach. To są nagrody za wykonanie zadania. Można je dostać na dowód wykonanego wysiłku. Są pamiątką.

W grze, o której tutaj piszę, finałem było własnoręczne wykonanie okolicznościowej torby – co także współgrało z dominującym tematem. To bardzo dobry pomysł: wiadomo, że jeśli włoży się wysiłek w przygotowanie czegoś samodzielnie, to nagroda będzie znacznie cenniejsza. Wysiłek nie powinien być jednak za duży i tutaj tak właśnie było.

A potem, z torbą w ręku, spotkały nas jeszcze dwie dodatkowe przyjemności, które – jak dla mnie – powinny być obowiązkowymi punktami wszystkich imprez dla dzieci: poczęstunek i loteria. Małe soczki w kartonikach i drożdżówki nie są dużym kosztem dla organizatorów, a bardzo, ale to bardzo wzmacniają poczucie satysfakcji gości. Loteria jest dobrym zakończeniem imprezy, ale warto, według mnie, zadbać o to, żeby każdy los wygrywał. Oczywiście najważniejsza nie jest sama wartość fantów, a raczej sam szczęśliwy traf i poczucie, że wylosowało się nagrodę. (W ogóle mam wrażenie, że gry terenowe są dlatego tak dobrą formą spędzania wolnego czasu, że pozwalają dorosłym na posmakowanie pewnych zapomnianych przyjemności z dzieciństwa.)

Wreszcie kwestia biletu. Bardzo mi się podobało, że gra nie była za darmo. To jest znak dla muzeów i innych instytucji kultury, że można postawić na organizowanie imprez na poziomie, w których pracują zatrudnieni na tę okazję ludzie (być może wolontariusze?), przygotowane są wydawnictwa i zakupiono materiały umożliwiające realizację warsztatów. Nie wiem, czy impreza sama się sfinansowała – pewnie nie. Tak czy siak, wpływy ze sprzedaży biletów rodzinnych w cenie 25 złotych z pewnością pomogły w realizacji tego udanego przedsięwzięcia.

]]>
http://muzeoblog.org/2012/05/16/manggha-dobra-gra-terenowa-w-muzeum/feed/ 0
Muzeum: wstęp (częściowo) wolny http://muzeoblog.org/2012/03/23/muzeum-wstep-czesciowo-wolny/ http://muzeoblog.org/2012/03/23/muzeum-wstep-czesciowo-wolny/#comments Fri, 23 Mar 2012 14:38:00 +0000 http://muzeoblog.org/?p=4129 czytaj więcej]]> Odpowiedź na pytanie, czy brać dzieci do muzeum, wiąże się z tym, czy muzeum uważa, że warto dzieci do siebie zapraszać. I nie jest to wcale kwestia oczywista, mimo że ostatnio poświęca się jej coraz więcej uwagi. Wydaje się, że przestrzeń muzealna powinna być inkluzywna i otwarta na różne typy publiczności, co oznacza wyjście naprzeciw różnym potrzebom. A więc czy dzieciom potrzebne jest w ogóle muzeum?

Ostatnio zadałam sobie to pytanie, podczas wizyty w jednym z krakowskich muzeów. Niedawno, po długim remoncie, została tam otwarta wystawa stała. Ekspozycja sztuki mieści się w przestronnych, jasnych pomieszczeniach. Dzieła są opisane na nowocześnie zaprojektowanych tabliczkach. Można wypożyczyć multimedialne przewodniki, jest sklep, w którym można kupić pamiątki (ogólnie niezłe, choć drogie).

Dorosłego człowieka nastawionego na kontakt ze sztuką powinno to w zupełności zadowolić. A co, jeśli akurat ów dorosły człowiek ma dziecko (co, mimo różnych niedogodności, jakie wiążą się z dziećmi, wciąż się przydarza)? Wtedy kontakt ze sztuką schodzi na plan najdalszy, a opiekun przyjmuje strategię przetrwania. Małe dzieci mają potrzebę, na przykład, biegania. To rozprasza innych gości. Niekoniecznie są cicho. Wreszcie – chcą DOTYKAĆ. I wtedy te ładne, nowoczesne tabliczki, które są dokładnie na wysokości dostępnej małym rączkom, stają się atrakcyjnym łupem. Dlaczego one? Bo nic innego, co dziecko mogłoby bez większej szkody dotknąć, tam nie ma. Można uznać, że gdyby było, stanowiłoby zakłócenie harmonijnej przestrzeni wystawienniczej. Albo założyć, że do muzeum sztuki po prostu nie przychodzi się z małymi dziećmi. Mówię całkiem poważnie.

Zobaczmy, co robi w tym czasie duże dziecko, w wieku szkolnym. Otóż, wypożyczywszy multimedialny przewodnik, stara się zwiedzać wystawę zgodnie z (ciekawą skadinąd) opowieścią z głośniczka. Po pierwsze mało słychać. Po drugie nie da się tekstu przewinąć do przodu ani skrócić, co w epoce personalizacji odbioru dźwięków za pomocą odtwarzaczy mp3 i multimedialnych telefonów, jest dla użytkownika trudne do przyjęcia. Więc najpierw się stara, potem się nudzi, ale jeśli chce podążać za przewodnikiem, wie, że musi dostać do końca, bo „nie da się przewinąć”. W końcu rezygnuje.

Powinnam pochwalić muzeum za parking dla wózków, udostępniony przy szatni. A także za to, że od czasu do czasu organizuje niedzielne zajęcia dla rodzin. I z pewnością to więcej niż nic. O co mi więc chodzi?

Jednym z możliwych rozwiązań, które jest powszechną praktyką na przykład w muzeach brytyjskich, jest udostępnianie muzeów grupom szczególnych potrzeb, na przykład dzieciom, w jakichś stałych, znanych wcześniej, określonych godzinach. Takie „happy hour”  daje okazję do tymczasowego przeorganizowania przestrzeni. Pozwala zaprosić do muzeum wolontariuszy „od dzieci” – z  pewnością znajdą się tacy, którzy chcą zgromadzić takie doświadczenia. Z drugiej strony jest ważną informacją dla innych zwiedzających, którzy mają święte prawo do ciszy i spokoju. Oni przyjdą kiedy indziej.

Inną opcją jest specjalne zaaranżowanie wydzielonych przestrzeni dla różnych grup wiekowych. Widziałam tematyczne ogrody sensoryczne przygotowane dla dzieci, które uczyły się tam chodzić i założę się, że kiedy będą starsze, wraz z opiekunami będą wracać do muzeum, które przejmuje się potrzebami.

Można przygotować także nieingerujące w przestrzeń zestawy do zwiedzania i takie rozwiązania funkcjonują dobrze także w kilku pobliskich muzeach. Do plecaka wystarczy włożyć kolorowankę, kilka zabawek, być może poduszkę. Testowaliśmy to rozwiązanie na wystawie w Muzeum Miejskim w Wadowicach i sprawdziło się.

Podsumowując: istnieją sposoby na dzieci w muzeum. Są one ważne jednak nie tyle dla dzieci (które pewnie mogą bez muzeów przeżyć), co dla budowania wizerunku tej instytucji jako miejsca dostępnego i otwartego. Jeśli zaś chcemy stworzyć świątynię ciszy i sztuki, może być o taki wizerunek trudno, co nie oznacza wcale, że koniecznie wszystkie przestrzenie muszą być dobre dla dzieci.

 

 

 

]]>
http://muzeoblog.org/2012/03/23/muzeum-wstep-czesciowo-wolny/feed/ 4
Kanciaste zwiedzanie, czyli muzeum w świecie Minecraft http://muzeoblog.org/2012/01/12/kanciaste-zwiedzanie/ http://muzeoblog.org/2012/01/12/kanciaste-zwiedzanie/#comments Thu, 12 Jan 2012 10:02:53 +0000 http://muzeoblog.org/?p=3858 czytaj więcej]]> Karnawał w pełni, więc w tym tygodniu na Muzeoblogu temat lekki i rozrywkowy. Obserwując trendy w internetowej rozrywce, trudno ominąć grę Minecraft. Ten, początkowo mały, projekt szwedzkiego studia Mojang stał się w ostatnich miesiącach jedną z najczęściej pobieranych gier w sieci, z ponad dziewiętnastoma milionami zarejestrowanych graczy. Jak piszą autorzy gry na oficjalnej stronie Minecraft:

Minecraft is a game about placing blocks to build anything you can imagine. At night monsters come out, make sure to build a shelter before that happens!

I o to w skrócie chodzi. O wyjątkowości gry zdaje się stanowić kilka spraw. Po pierwsze: skala – wchodząc do gry, otrzymujemy ogromny świat do eksploracji: góry, morza, pustynie, podziemia oraz ukryte wymiary, do których można dotrzeć, tworząc specjalne portale. Po drugie: prostota. Wszystkie elementy świata gry zbudowane są z klocków. Różne ich rodzaje tworzą krajobraz, zwierzęta, potwory, podziemne złoża rud i minerałów, a także kwadratowe (a jakże!) słońce i księżyc. Prawie każdy z klocków można zniszczyć i postawić w innym miejscu. Wiele z nich da się też przetworzyć w inny potrzebny materiał, często wykorzystując odpowiednie narzędzia i urządzenia, które wcześniej trzeba samemu skonstruować. Po trzecie: otwartość. Gra została napisana w języku Jawa i pozwala na tworzenie rozmaitych modyfikacji. Z tej możliwości korzystają rzesze użytkowników tworzących dodatki wzbogacające podstawową wersję gry. Modyfikacje dodają nowe rodzaje krajobrazu i bloków, nowe dostępne dla gracza narzędzia i urządzenia i całe dodatkowe wymiary do zbadania.

Co ta zabawa ma wspólnego z muzeami? Otóż jednym ze sposobów gry (czy raczej spędzania czasu w grze) jest wznoszenie budowli. Wśród przeróżnych projektów, którymi twórcy chwalą się w sieci, są też muzea. Poniższy przegląd prezentuje, jak idea muzeum bywa przez graczy interpretowana i adaptowana do warunków specyficznego świata gry.

Większość spotykanych w świecie Minecrafta muzeów jest poświęcona samej grze. Prezentują one w uporządkowany sposób wszystkie jej elementy: rodzaje bloków, materiały, możliwe do zbudowania urządzenia. Można się w tej praktyce dopatrzyć idei muzeum jako odbicia świata, jego kompletnego katalogu. Przykładem takiego podejścia może być produkcja użytkownika GoodTimesWithScar.

Istnieją też w Minecrafcie bardziej „możliwe” muzea odtwarzające tradycyjny układ budynku muzealnego z kasami, szatniami i salami tematycznymi z gablotami. Poniżej Museum Der Antike prezentowane przez PixelArchitekt.

Wśród projektów graczy można też znaleźć muzea malarstwa. W Das Museum von Minecrafthamburg można oglądać m.in. kopie istniejących dzieł sztuki wykonane w interfejsie gry.

http://www.youtube.com/watch?v=XI2cyW9FfLA&feature=related

Niektóre muzea budowane przez graczy sprawiają wrażenie, że wciąż żywa jest klasyczna idea muzeum jako świątyni. Można to zaobserwować przynajmniej w warstwie wizualnej niektórych minecraftowych dzieł. Poniżej przykład projektu obliczonego na uzyskanie efektu monumentalności i ogromu przestrzeni ekspozycyjnej.

Powyższy wybór projektów ze świata Minecraft pokazuje, że gra może stanowić ciekawe narzędzie uwalniające kreatywność i wyobraźnię graczy. Dzięki swojej prostocie i dostępności Minecraft bywa też wykorzystywany jako narzędzie edukacyjne.

Ciekawy eksperyment w tym zakresie odbył się w Manhattan’s Columbia Grammar and Preparatory School. Wystarczy wspomnieć, że jednym z zadań postawionych przed uczniami była eksploracja wybudowanej w grze piramidy i stworzenie muzeum prezentującego znalezione w niej przedmioty. Więcej o eksperymencie tutaj.

Minecraft, jako środowisko do projektowania 3D, został też wykorzystany do społecznego projektowania przestrzeni. Szwedzki projekt Mina Kvarter ma pozwolić mieszkańcom osiedla bloków mieszkalnych na uczestniczenie w planowaniu jego rewitalizacji. Na potrzeby projektu powstał serwer Minecraft, na którym dostępna jest replika osiedla. Uczestnicy negocjują jego modyfikacje, dzieląc się tworzonymi w grze projektami.

Oferowane przez Minecraft możliwości różnorodnych zastosowań gry, zdają się zapowiadać w przyszłości więcej ciekawych „kanciastych” inicjatyw. Temat pozostawiam więc otwarty i gotowy do dalszego zgłębiania.

]]>
http://muzeoblog.org/2012/01/12/kanciaste-zwiedzanie/feed/ 1
Popkolekcje i wykształcanie dobrych nawyków http://muzeoblog.org/2011/11/02/popkolekcje-i-wyksztalcanie-dobrych-nawykow/ http://muzeoblog.org/2011/11/02/popkolekcje-i-wyksztalcanie-dobrych-nawykow/#comments Wed, 02 Nov 2011 20:55:36 +0000 http://muzeoblog.org/?p=3527 czytaj więcej]]> Jako, że muzeum nie jest dla zbyt wielu młodych ludzi synonimem fascynacji i dobrego sposobu spędzania wolnego czasu,  próby zaproszenia młodzieży do przestrzeni muzealnej bardzo często okazują się niepowodzeniami. Tutaj chcę zaprezentować jedną z wirtualnych realizacji, która wykorzystuje pewne dobrze przyswojone trendy konsumpcyjne zmieniając je w dobre nawyki aktywnych twórców kultury. Jest ona częścią portalu culture24, gdzie muzea traktowane są, jako ważne kulturotwórcze miejsca w brytyjskim dyskursie publicznym.

Serwis nazywa się caboodle i już samo nazwanie go w ten sposób zasługuje na pochwałę. W serwisie słowo to występuje zresztą w formie czasownikowej, co jest ciekawym zabiegiem spotykanym np. we współczesnej refleksji historiograficznej, gdzie aktywny wymiar historii podkreślany jest przez użycie „history” w formie czasownikowej. Caboodle brzmi trochę dziecięco, trochę beztrosko, a użycie neologizmu sugeruje przy okazji zaproszenie do czegoś nowego, nieodkrytego, wyjątkowego.

Otóż caboodle stara się być czymś na kształt społecznościowego serwisu dla zanurzonych w popkulturze starszych dzieci, które mogą tutaj pochwalić się własnymi kolekcjami. Różnorodność ich jest dość spora, choć można by osiągnąć w tym względzie więcej inspirując użytkowników przez dobrą moderację. Nawigacja i układ treści są dziecięco proste. Nie ma wielokrotnych menu, łatwo znaleźć wyszukiwarkę, która jest standardowo umieszczona na górze po prawej stronie, wykorzystane są tagi, co podnosi nie tylko użyteczność, a także nieformalność projektu graficznego. Na stronie prezentowane są kolekcje prywatne dzieci, a także kolekcje powstałe w efekcie odkryć dokonanych w muzeach. Formuła prostej galerii zdjęć, do których dołączone są krótkie opisy kolekcjonerów/ kustoszy zawiera także każdorazowo wstępny opis całego zbioru. Atutem zaproszenia dzieci do roli komentatorów jest nierzadka świeżość spojrzenia,  umożliwiająca zobaczenie eksponatów w nowych kontekstach.

Mimo swoich zalet portal nie jest najbardziej żywym miejscem sieci. Zawodzi promocja, żenująco brzmią także wypowiedzi zaczynające się od słów „jestem dwunastolatkiem i chętnie podzielę się z wami moimi wspaniałymi znaleziskami z … muzeum”- cały post podpisany przez owo muzeum. Mimo to widzę duży potencjał tego pomysłu, a zwłaszcza warto zwrócić uwagę na kilka celowych i dobrze rozegranych zabiegów dydaktycznych. Po pierwsze młodzi ludzie są tutaj potraktowani jako osoby o wystarczających kompetencjach, aby tworzyć swoje kolekcje. Po drugie komentarze, a wiec także same systemy klasyfikacyjne są tutaj immanentną częścią kolekcji. To jest wspaniały, głęboko ontologicznie słuszny, nawyk, który ułatwi w przyszłości młodym kolekcjonerom docenianie różnorodnych kolekcji muzealnych. Po trzecie codzienność i przestrzeń osobista wskazane są, jako dobre obszary do poszukiwań przedmiotów należących do zdefiniowanych kategorii i klas. Wreszcie muzea, dzięki temu, że ich zbiory są częściowo digitalizowane, mogą bez problemu udostępniać je, zachęcając do tworzenia własnych kolekcji, interpretacji i dzielenia się nimi.Tym samym uczestniczą w kulturze jako aktywni aktorzy, dywersyfikując dostępne  zasoby i zapraszając do partycypacji.

Jest jeszcze jeden aspekt. W całym portalu ogromną rolę odgrywa popkulturowy sztafaż, który dobrze współgra z zawartością kolekcji prezentowanych przez młodzież. Odniesienie do popkultury niesie ze sobą pewne zagrożenie wynikające z szybkiej satysfakcji, jaką ona daje. Muzea, stawiając swoje zbiory w jednym rzędzie z dziecięcymi skarbami, mogą liczyć się z odebraniem im pewnej aury świętości należnej przybytkom muz. Jeśli takie sformułowanie pobrzmiewa dezynwolturą, to nie jest ona zamierzona: często uroczysta atmosfera rzeczywiście wzmacnia przeżycia z wizyty w muzeum. A jednak zaproszenie do osobistego uczestnictwa i interpretacji zbiorów jest chyba najlepszym, bo upodmiotowiającym gości muzealnych,  komunikatem działającym dla dobra muzeów.

 

 

]]>
http://muzeoblog.org/2011/11/02/popkolekcje-i-wyksztalcanie-dobrych-nawykow/feed/ 0
Schyłek Lata w Kronice http://muzeoblog.org/2011/08/27/schylek-lata-w-kronice/ http://muzeoblog.org/2011/08/27/schylek-lata-w-kronice/#comments Sat, 27 Aug 2011 16:59:09 +0000 http://www.muzeoblog.org/?p=2995 czytaj więcej]]> Sala ekspozycyjna zamieniona w warsztat plastyczny. Plac zabaw w galerii. Dzieci czują się tu jak u siebie, kto nie pracuje przy właśnie powstającej wystawie, buja się na huśtawce. Tak jest w sierpniu w Centrum Sztuki Współczesnej Kronika w Bytomiu. Trwa tu akcja Schyłek Lata. Jest to szereg warsztatów, zajęć i spotkań z artystami, w efekcie których powstaje wspólna wystawa. Tak o Schyłku Lata pisze kuratorka Agata Tecl:

Punktem wyjścia tegorocznej, piątej już wystawy dla młodszego odbiorcy (z wyraźnym dopiskiem i nie tylko) jest stworzenie przestrzeni sprzyjającej spotkaniu najczęściej oddzielanych wyobraźni: dziecięcej i dorosłej, osób uznanych za zdrowe i tych, które dotknięte są różnego rodzaju niepełnosprawnościami (fizyczną, intelektualną, społeczną, ekonomiczną), amatorów i artystów. Kluczowymi elementami stało się najpierw bycie ze sobą, potem dialog, połączenie rożnych energii, pomysłów, tematów i wreszcie wspólna praca.

 
W ramach współpracy CSW Kronika z Teatrem Figur Kraków, miałem przyjemność prowadzić w Centrum warsztaty z teatru cieni. Tydzień spędzony z uczestnikami Schyłku Lata był dobrą okazją by przyjrzeć się realizowanym w Kronice działaniom z najmłodszą publicznością. Wypracowane tu podejście do pracy z dziećmi można prześledzić w kilku aspektach: ekspozycji, przestrzeni galerii, współpracy z artystami i promocji rozumianej jako docieranie do nowych odbiorców.

Po pierwsze, twórczość najmłodszych uczestników sztuki jest tu traktowana bardzo serio. Praca z dziećmi nie jest tu ograniczona tylko do zajęć czy lekcji, ale w jej wyniku powstaje ekspozycja, która jest pełnoprawnym elementem działalności wystawienniczej Centrum. Takie wystawy edukacyjne odbyły się w Kronice już trzykrotnie. Uczestnicy zajęć biorą udział we wszystkich etapach tworzenia wystawy, dzięki czemu uważają ją za coś swojego i potrafią kompetentnie o niej opowiadać. Odbywa się prawdziwy wernisaż, wystawa jest udostępniona do zwiedzania wraz z komentarzem kuratorskim i oprowadzaniem.

Po drugie, przestrzeń całej galerii zmienia się w trakcie trwania projektu. Praca wre, w salach ekspozycyjnych porozkładane są stoły do prac plastycznych. Wszędzie leżą narzędzia, materiały i projekty w konstrukcji – twórczy nieład. Młodzi twórcy opanowali niemal całą przestrzeń Centrum. Nie ma tu osobnych sal do warsztatów. Zajęcia odbywają się jakby na placu budowy powstającej właśnie wystawy. W tym roku jedno z pomieszczeń galerii zostało zamienione zgodnie z projektem dzieci. Wybudowano labirynt, pojawił się wodospad, w drzwiach zawisła huśtawka. Wszystko to sprawia, że przestrzeń galerii nie ma w sobie nic z chłodu i sterylności klasycznego white boxu. Dzięki obecności dzieci i ich energii znika częste w galeriach sztuki wrażenie opresyjnej elitarności przestrzeni, w której trzeba wiedzieć jak się zachowywać, co mówić, jakim być… Tutaj wolno być każdemu.
 
Po trzecie, z dziećmi w Kronice pracują, obok animatorów i opiekunów również artyści. Zgodnie z założeniami kuratorskimi akcja ta ma być spotkaniem. Zaproszeni artyści nie występują tu w roli instruktorów tylko współtwórców. Ich zadaniem jest dawać narzędzia i kierować wrażliwość uczestników, ale często jest też tak, że to oni idą za wyobraźnią dzieci i ich wizją świata. To założenie sprawia, że zapraszani są twórcy, którzy widzą sens takiej pracy i dla których jest ona również inspiracją dla własnych działań. Rolą CSW jest w tym wypadku zapewnienie przestrzeni dla takiego spotkania. Więcej o artystach współpracujących z Kroniką na stronie Centrum.
 
Po czwarte, działania realizowane z dziećmi wydają się być istotne dla promocji CSW Kronika. Służą promocji rozumianej jako poszukiwanie sposobów na docieranie do nowych widzów, przyciąganie odbiorców, którzy na co dzień nie traktują galerii sztuki jako miejsca dla siebie. Wykorzystywana jest przy tym mediacyjna rola dzieci – czują się tu dobrze, opowiadają w domu co robią, a to ośmiela rodziców żeby też przyjść. Poprzez obecność dzieci przestrzeń staje się też swojska i mniej elitarna – łatwiej jest tu przyjść, kiedy nigdy się jeszcze w galerii nie było. Nie bez znaczenia jest też fakt, że gros najmłodszych odbiorców działań Kroniki to dzieci z bliskiego otoczenia galerii, z bytomskiej starówki. Wyraźnie widać, że Kronika jest ich miejscem – przychodzą tu, żeby pobyć. Dzięki temu Centrum nie jest wyspą, ale w naturalny sposób istnieje na mapie społecznej okolicy. Poczuliśmy to już na wejściu, kiedy z Teatrem Figur przenosiliśmy do Kroniki scenografię naszego spektaklu. Przy aucie natychmiast stawiło się dwóch siedmiolatków. Chłopcy od razu zażądali dla siebie pracy przy przenoszeniu rzeczy. Było dla nich oczywiste, że kiedy w Kronice coś się dzieje, to dla nich jest przy tym coś do robienia, jest przygoda.
 
Podsumowując, działania w Kronice to dobry przykład całościowego podejścia do roli dzieci w centrum sztuki. Praca z dziećmi nie jest tutaj oddzielona od głównego nurtu aktywności galerii, nie jest ograniczona do sali edukacyjnej i wymyka się samemu określeniu edukacja. Działania nakierowane na najmłodszych uczestników sztuki zajmują ważne miejsce w programie i wizji kuratorskiej CSW. Służą docieraniu do nowej publiczności i komunikacji z lokalną społecznością, oddziaływają na całą przestrzeń galerii, „ożywiają” sale wystawowe i budują atmosferę miejsca.

Fot: Natalia Laskowska, CSW Kronika©

]]>
http://muzeoblog.org/2011/08/27/schylek-lata-w-kronice/feed/ 0
Szyfrem do mnie mów (wystawo)… http://muzeoblog.org/2011/05/11/szyfrem-do-mnie-mow/ http://muzeoblog.org/2011/05/11/szyfrem-do-mnie-mow/#comments Wed, 11 May 2011 08:35:57 +0000 http://www.muzeoblog.org/?p=2801 czytaj więcej]]> W instalacji „Powiązania„, o której dużo ostatnio piszemy, znalazło się proste rozwiązanie, które skierowane jest przede wszystkim do dzieci. Powinno pomóc także w dużym stopniu rodzicom, którzy często w przestrzeniach ekspozycyjnych czują się zagubieni i szukają sposobów zajęcia swoich dzieci, co nie zawsze jest w muzeach proste. Chcę tutaj zwrócić uwagę na tą, stworzoną przez nas, minimalną ścieżkę dziecięcą przede wszystkim dlatego, że wykorzystuje ona kilka prostych (a sprawdzających się) zasad i jest bardzo mało kosztowna.

1. Szyfr. Zaszyfrowaliśmy słowa, które trzeba znaleźć w różnych miejscach instalacji. dzięki temu wystawę nie tylko się ogląda, ale poszukiwania słów zachęcają do poruszania się, podglądania, odkrywania obiektów, spoglądania na nie z innej strony. Słowa tworzące rozwiązanie umieszczone są w takich miejscach, które są dostępne przede wszystkim dla dzieci.
2. Kod na ulotce. Częstym wyzwaniem jest to, jak sprawić, żeby zwiedzający korzystali z ulotek i innych materiałów nie dopiero w domu, ale podczas wizyty. My rozwiązaliśmy to tak: zaszyfrowane słowa można odczytać przy użyciu kodu, który znajduje się wyłącznie na ulotce. Po odczytaniu tekstu ulotka powinna spełnić inne funkcje, u nas: powinna dostarczyć dodatkowych kontekstów interpretacyjnych.
3. Alfabet. Ułożyliśmy taki szyfr, który byłby związany z tematem instalacji i samego wydarzenia, do którego odsyła. Ma on formę alfabetu składającego się z małopolskich symboli- wybranych z wielu możliwych. Nie wszystkie symbole są zrozumiałe od razu, dlatego wyjaśniamy je przy pomocy ułożonej na tą okazję historii.
4. Mnemotechnika. Historyjka ułożona tak, aby wyjaśnić zastosowanie znaków szyfrowego alfabetu, jest przy okazji przykładem zastosowania mnemotechniki- efektywnego sposobu zapamiętywania dat, czy trudnych słów. Historyjka jest jednym z wielu możliwych sposobów ułożenia oderwanych od siebie znaków w narracyjną całość.
5. Prostota formy. szyfr został zaprojektowany przez grafika w taki sposób, aby znaki były jak najprostsze. Dzięki temu każdy może później własnoręcznie wykorzystać szyfr, co znowu jest próbą przedłużenia trwania wydarzenia i wizyty na wystawie.

Podsumowując: zapraszamy dzieci, a wraz dziećmi staramy się ułatwić dobrą wizytę całym rodzinom. Przedłużamy wizytę, zachęcamy do „zabrania” wystawy do domu. Tworzymy taką ulotkę, która ma zastosowanie nie tylko w przestrzeni instalacji. Promujemy uniwersalne narzędzia tu: pomagające w uczeniu się. Wreszcie, historyjka jest zaproszeniem do układania własnych, kolejnych opowieści i bajek, co także jest dobrym sposobem spędzania wolnego czasu.

Poniżej cytuję wyjaśnienie alfabetu tak, jak prezentujemy je na stronie internetowej www.dnidziedzictwa.pl

W przestrzeni instalacji artystycznej, która znajduje się na Małym Rynku ukryto hasło, które można odczytać przy pomocy alfabetu będącego kodem potrzebnym do złamania szyfru. Ten szyfr to jeden z możliwych alfabetów Małopolski, szereg znaków odnoszących się do wybranych części różnorodnego dziedzictwa tego regionu.

W poniższym tekście można znaleźć słowa, których inicjały utworzyły ów szyfr. Jeden ze znaków nie znalazł się w opowiadaniu. Który to?

Dawno, dawno temu była sobie kraina…A tyle w niej było różności: i biedy i bogactwa, i smutków i radości, i puszczy i nieużytków, miast i wsi, rzek i gór, że i historii o niej wiele powstawać zaczęło. A tyle tych opowieści ze do dziś dnia wciąż nowe ludzie opowiadają.

Wiele legend opowiada się o Wiśle, rzece przy której mieszkał kiedyś budzący grozę smok, którego pewien krakowiak pokonał sprytem i odwagą. Nie tylko Wisłą, ale także Innymi rzekami spławiano przez wieki drewno i zboże, a do dziś pienińscy flisacy spławiają turystów przełomem Dunajca.
Małopolska słynie z niezwykłości przyrody: jaskinie jurajskie wciąż są schronieniem dla nietoperzy, a mówi się też, że niegdyś uratowały także życie króla przeciwko któremu wybuchł bunt. O pięknie szczytów i spokoju dolin, ale i o tajemnicach, jakie kryją wiele opowiedzieć mogą górale: i to nie tylko o Tatrach, ale i o Beskidach, których pejzaż na wchodzie regionu do dziś wzbogacają kopuły cerkwi. Tam także, ale i w domach wiernych odnaleźć można kunsztownie pisane ikony.
Wspomnieniem dawnych dziejów jest pół-bajkowy jeździec lajkonik, który przypomina o tatarskich najazdach nękających małopolskie ziemie, podobnie jak krakowski hejnał, którego melodia dobrze znana jest każdemu, kto w południe słucha radia.
Małopolska słynęła niegdyś z budzących ciekawość taborów cygańskich, a i dziś można spotkać gwarne i barwne osady cygańskie na skraju karpackich wsi.
Mówią o tym jak to gdzie niegdzie “dzwony szły na armaty”, gdy w Małopolsce wojowano, a tych armat do dziś szukać można po zamkach… A i wielki dzwon Zygmunt, który w jednej z wawelskich wież wisi, swoim głosem na całą Polskę obwieszcza wielkie wydarzenia.
Część tych ziem nazywano kiedyś “polskim Teksasem” , dzięki znajdującym się tam złożom ropy. W tych okolicach zapłonęła pierwsza na świecie lampa naftowa.
Wśród miejsc szczególnych jest tu i jedyna w Polsce pustynia, związana z legendą o czarnoksiężniku Twardowskim, i pustelnie, zwane też eremami, które niekiedy cieszą się opinią miejsc świętych.
Setki opowieści wiążą się też z Akademią Krakowską, dziś znaną jako Uniwersytet Jagielloński, miejscem, które łączy w sobie tradycje królewskie i studenckie.
Czy to symbol słońca odnajdziemy na wzorze z formy do oscypka i góralskiej parzenicy? Niektórzy widzą w nich to samo koło, które umieszczone jest na romskiej fladze…
Małopolska zaprasza do odkrywania zarówno powagi dziedzictwa wielkich zabytków, jak i lekkości jaką mają w sobie niezmiernie rzadkie motyle z gatunku niepylak apollo. Nawet one nie tylko budzą podziw wielu, ale także inspirują do powstawania kolejnych legend i opowieści, z których Małopolska słynie.

]]>
http://muzeoblog.org/2011/05/11/szyfrem-do-mnie-mow/feed/ 0
Wydarzenie to magnes http://muzeoblog.org/2011/03/09/wydarzenie-to-magnes/ http://muzeoblog.org/2011/03/09/wydarzenie-to-magnes/#comments Wed, 09 Mar 2011 07:00:00 +0000 http://www.muzeoblog.org/?p=2666 czytaj więcej]]> Kolekcje przyciągają do muzeów. Ważna jest także: reklama, dostępność, ceny biletów, lokalizacja, godziny otwarcia… można wymieniać dalej. Ale kto raz już muzeum odwiedził potrzebuje zazwyczaj szczególnego powodu, aby doń powrócić. Tym powodem mogą być dobre wystawy czasowe, ale przede wszystkim wydarzenia, które dają odpowiedź na pytanie „dlaczego iść akurat tam i akurat wtedy?”. Wydarzenie jest unikalne ze względu na formę i treść, powinno być też „site specific”, czyli stanowić pewną interpretację i odpowiedź na przestrzeń, czy kontekst muzeum.

Chodzi mi o to, że można oczywiście zaprosić rosyjski balet, albo kabaret, na występy w muzeum. Warto jednak rozważyć wcześniej, czemu miałoby to służyć, a także w jaki sposób muzeum zmieni przekaz i wydźwięk występów.

Wymyślając i realizując wydarzenia muzea wysyłają w świat ważny komunikat o sobie. Czy są i chcą być na czasie? Czy służą społeczności lokalnej? Czy bezrefleksyjnie poddają się populistycznym modom? Dzięki wydarzeniom muzeum może zyskać wiernych i lojalnych przyjaciół.

Pomijając więc dobrze znane i szeroko opisywane wydarzenia muzealne chcę tutaj przedstawić dwa: jedno może bardziej ekscentryczne, a tak naprawdę chcę otworzyć nowy wątek na muzeoblogu dotyczący wydarzeń organizowanych w muzeach.

Pierwszym jest instalacja oparta na karaoke, która znalazła się w muzeum związanym z wojskowością, bo wykorzystuje piosenki śpiewane przez żołnierzy. Ważna jest tutaj w moim odczuciu nie tylko innowacyjna, odważna forma, ale przede wszystkim motywacja „bo”, czyli to, dlaczego właśnie takie wydarzenie we właśnie tym miejscu.

Przywołuje to na myśl uniwersalną debatę na temat grupy stałych odbiorców muzealnych, do których powinno się kierować całe programy wydarzeń. Grupą, o którą warto dbać szczególnie organizując wydarzenia ekskluzywne są stowarzyszenia przyjaciół/ dobroczyńców miejsca. Praktyka organizowania dedykowanych im oprowadzań, wernisaży, czy nawet kolacji tematycznych to nie tylko dobry zabieg PR, ale także wyrażenie wdzięczności za faktyczne wspieranie instytucji.

Inny przykład, bardzo prosty w realizacji, skierowany do dużej publiczności to wydarzenie realizowane przez jedną z amerykańskich placówek znanych głównie z rewitalizacji różnych historycznych realiów. Wieczór gier rodzinnych jest okazją do udowodnienia eksperckiego przygotowania personelu muzealnego, a goście mogą miło spędzić czas i wiele się nauczyć. Chodzi tu o połączenie dobrej formuły na spędzenie wolnego czasu z profilem muzeum, czyli znowu udzielenie odpowiedzi na pytanie „dlaczego właśnie to właśnie tutaj”.

W kolejnym poście w tym wątku zajmę się ciekawą sytuacją, jaka ma miejsce w zabytku klasy światowej, który położony jest w niewielkiej, prowincjonalnej miejscowości i o tym, jakie może to rodzić problemy, a jakie dawać szanse.

]]>
http://muzeoblog.org/2011/03/09/wydarzenie-to-magnes/feed/ 0
Apetyt w muzeum: znad zupy łososiowej http://muzeoblog.org/2011/02/01/apetyt-w-muzeum-znad-zupy-lososiowej/ http://muzeoblog.org/2011/02/01/apetyt-w-muzeum-znad-zupy-lososiowej/#comments Tue, 01 Feb 2011 22:29:54 +0000 http://www.muzeoblog.org/?p=2533 czytaj więcej]]> Znowu trafiłam do Helsinek, znowu nastała pora obiadu i znowu chciałam zjeść rozgrzewającą zupę. I co? I od razu pomyślałam o muzeum. W ramach wspominania konsekwencji tej myśli, inicjuję niniejszym na muzeoblogu nowy – smakowity- wątek, związany z jedzeniem w muzeum.
Ale oczywiście nie chodzi tylko o to. Kafeteria Kiasmy, helsińskiego muzeum sztuki współczesnej, to nie tylko samoobsługowy bar sałatkowy, bistro i kawiarnia. To przede wszystkim fragment ogólnodostępnej strefy pomyślanej jako wielofunkcyjna przestrzeń otwarta na gości, którzy chcą odwiedzić Kiasmę niekoniecznie po to, żeby zwiedzić wystawę. Ciągnąca się przez całą długość parteru budynku zaprojektowanego przez Stevena Holla przestrzeń zawiera ponadto: obszerne foyer z widokiem na charakterystyczną rampę prowadzącą na piętro, szatnię, toalety, miejsca na ulotki i informatory, wreszcie: sklep i ogromna pufa.
Powyższe zdjęcie pokazuje bardzo proste i doskonale sprawdzające się rozwiązanie, które umożliwia na przykład odpoczynek gościom lub zabawę dzieciom. Na tym zdjęciu widać plecy mamy usiłującej nakarmić dziecko (wiem, że brzmi to dość idiotycznie, ale takie zdjęcie), a w tle tylna witryna sklepu Kiasmy.
A propos dzieci, można mieć wrażenie, że tutejszy bar jest miejscem, do którego przychodzi się głównie z dziećmi. I oczywiście można na to narzekać, ale ostatecznie -ten, kto ma dzieci, wie- nie ma wielu miejsca, które zachęcają do spędzenia tam czasu. Poza tym główny powód, żeby tu przyjść to dobre jedzenie za rozsądną cenę w przyjaznej atmosferze. Dobre, czyli jakie? Świeże, dobrze widoczne, dostępne w wersji wegetariańskiej. Co bardzo ważne – jest dobra kawa, w wersji espresso i w wersji przelewowej. Herbata nie tylko czarna. Woda za darmo. Coś lokalnego i dobrze rozpoznawalne potrawy europejskie (obowiązkowo jakis makaron). Bardzo przyjazna obsługa w podkoszulkach reklamujących muzeum. Możliwość płacenia kartą. Możliwość podgrzania słoika z jedzeniem dziecięcym (bezpłatnie: w mikrofalówce, albo we wrzątku). Wystarczy.

Jeszcze jeden świetny pomysł, zarówno doskonale promujący muzeum- miejsce, jak i wzmacniający renomę tutejszej kuchni: książka kucharska.

Na koniec zdjęcie mojego ulubionego kubka. Napis głosi „Ukradłam/em to z Kiasmy”. Przykład bezpretensjonalnej pamiątki z muzeum. Oczywiście w kubkach tych pije się także gorące napoje w muzealnej kawiarni.

Na zdrowie!
Temat uważam za otwarty.

]]>
http://muzeoblog.org/2011/02/01/apetyt-w-muzeum-znad-zupy-lososiowej/feed/ 0
O pożytkach z handlu w przybytku muz http://muzeoblog.org/2011/01/13/o-pozytkach-z-handlu-w-przybytku-muz/ http://muzeoblog.org/2011/01/13/o-pozytkach-z-handlu-w-przybytku-muz/#comments Thu, 13 Jan 2011 22:31:11 +0000 http://www.muzeoblog.org/?p=2526 czytaj więcej]]> „Możemy pooglądać? Nie będziemy nic kupować, tylko pooglądamy sobie.”- znam ten tekst na pamięć i zdarza mi się czasami ulec zawartej w nim prośbie. Ta prośba, wyrażająca dziecięce marzenie i potrzebę, powstała w rzeczywistości, w której czas jest dobrem nieograniczonym i „nie ma się co śpieszyć”. No dobrze, może prawdziwy świat działa według innych reguł, ale czy jednym z powodów, dla którego lubimy muzea, nie jest aby to, że na krótki czas chcemy wypisać się z codzienności? Sklepiki muzealne nie tylko przedłużają muzealne doświadczenie, ale – co najważniejsze- pozwalają zabrać je ze sobą do domu. Na długo.

Przyznam od razu, że jest kilka muzeów, gdzie zaczynam wszystko od sklepiku. Jestem niezmiernie ciekawa, jakie pamiątki udało się wymyślić tutejszym muzealnikom. W każdym z dobrych sklepów można kupić coś wyjątkowego, wpisującego się w zasadę „tylko tutaj”, a fakt, że sami możemy dokonać wyboru pozwala myśleć o takiej wizycie nie tylko, jak o oglądaniu towarów. W Muzeum Bauhausu w Weimarze kupiłam notatnik, który jego właścicielowi pozwala się poczuć, jakby był studentem Akademii Bauhausu. Z Berlina mam foremki do pierników w kształcie ludzików ze świateł ulicznych z czasów Lou Reeda. W helsińskiej Kiaśmie złamałam się i nabyłam magnesy słowne, z których można układać poezję na lodówce. Nawet kalendarz z Utrillem kupiony w Muzeum Montmartru jest jakoś mało obciachowy.

(Tutaj mała, bardzo lekka dawka inspiracji, także z serii „jak to z wszystkiego można zrobić muzeum”)

Sklep ma też kilka dodatkowych zastosowań i jest niezastąpiony, kiedy zwiedzamy muzea (zwłaszcza sztuki) z dziećmi. Udajmy się tam przed zwiedzaniem, kupując kilka pocztówek, a następnie przydzielmy ważne zadanie znalezienia na wystawie pokazanych tam obiektów. To najprostszy, choć prowizoryczny zestaw do pracy. W nieznanym muzeum pozwala on dodatkowo nieprzygotowanym dorosłym zorientować się, co w kolekcji jest najważniejsze.

W londyńskim Natural History wybór jest tak ogromny, jak tamtejsza kolekcja, a ustalenie działu tematycznego, z którego będzie pochodzić nagroda zaraz na początku wizyty pozwala uniknąć gorączkowego biegania po całym muzeum.

Być może to tanie (choć czasem droższe) sztuczki, ale pozostaje faktem, że sklepiki muzealne są dobrym źródłem dochodu. Nie mam nic przeciwko temu, żeby można było wejść do nich nie kupując biletu na wystawę, przeciwnie- doskonale działają jako sklepy z prezentami zwłaszcza tam, gdzie sąsiadują z ogólno dostępną kafejką/ restauracją.

W muzealnym sklepie nie powinno zabraknąć tanich pamiątek. Najczęściej są to sygnowane artykuły piśmiennicze (notesy, kalendarzyki, ołówki, gumki, papeterie), ale także proste przedmioty pamiątkowe: magnesy na lodówkę, kubki, czy naparstki z nadrukami. Nie gustuję w firmowych parasolach, ale widziałam kilka z ciekawymi wzorami- fakt, że ich cena nie była zachęcająca, ale były kupowane. Plakaty i reprodukcje stanowią inny ważny dział. Specjalistyczna literatura odnosząca się do tematyki muzealnej mniej lub bardziej, także powinna mieć tu miejsce. Przewodniki turystyczne i mapy w dużym wyborze zawsze wzmacniają atrakcyjność i obroty tego miejsca.

O sklepiku muzealnym warto poważnie myśleć. Mnie ten temat przypomniał się, kiedy dostałam pamiątkę z Londynu (dziękuję!)- bardzo fajne kolczyki, które raczej nie były kopią biżuterii Alberta ani Wiktorii, ale od razu pomyślałam, że następnym razem, na pewno odwiedzę ich muzeum. Bo najważniejsze w pamiątkach jest to, że utrwalają jakieś przeżycie. utrzymując następnie na codzień pamięć o miejscach, skąd pochodzą. A psychologia społeczna mówi, że bardziej przywiązujemy się do takich działań i poglądów, w które coś (nie zbyt wiele) zainwestujemy.

Tym bardziej temat uważam za otwarty. Co ostatnio kupiliście w muzeum?

]]>
http://muzeoblog.org/2011/01/13/o-pozytkach-z-handlu-w-przybytku-muz/feed/ 0
Koszmarny Karolek w Muzeum Miejskim http://muzeoblog.org/2009/02/12/koszmarny-karolek-w-muzeum-miejskim/ http://muzeoblog.org/2009/02/12/koszmarny-karolek-w-muzeum-miejskim/#comments Thu, 12 Feb 2009 14:13:00 +0000 http://www.muzeoblog.org/?p=662 czytaj więcej]]> Na początek proponowanej przez mnie kolekcji zamieszczam fragment Koszmarnego Karolka, nieco przewrotnej książki o złośliwym chłopcu, który mimo, że zachowuje się koszmarnie wciąż wychodzi na swoje i za to chyba dzieci go kochają. Dodam, że nie popieram w pełni Koszmarnego Karolka, ale opowieść o muzeum pokazuje dobrze, jakie oczekiwania maja wobec tej instytucji (koszmarne) dzieci. Jasne, że to trochę przesadzony opis, ale może się pośmiejecie.

Cytuję za: Francesca Simon, Koszmarny Karolek i wszy, wyd. Znak, Kraków, 2008.

W końcu autobus skręcił do fabryki lodów. Już z daleka widać było gigantyczny lodowy rożek przymocowany do bramy.
– Jesteśmy na miejscu! – krzyczał Karolek.
– Lody, lody, dla każdego lody! – wykrzykiwali wszyscy, gdy autobus zatrzymał się przed bramą.
– Dlaczego tu stoimy? – protestował Chciwy Henio. – Ja chcę moje lody!
Karolek wystawił głowę przez okno. Na bramie wisiał wielki łańcuch, a obok napis: W poniedziałki ZAMKNIĘTE.
Pani Kat-Toporska zbladła. – To niemożliwe – wyszeptała.
– Musiała nastąpić jakaś pomyłka i chyba podano nam niewłaściwy dzień – powiedziała. – Trudno, może zatem wybierzemy się do…
– Muzeum Przyrodniczego! – krzyknęła Mądra Misia.
– Do zoo! – krzyknął Roztargniony Roch.
– Do parku wodnego! – wrzasnął Karolek.
– Nie – powiedziała pani Kat-Toporska. – Wybierzemy się do naszego Muzeum Miejskiego.
– Uuuuuuuuch – jęknęła cała klasa.
Najgłośniej ze wszystkich jęczał Koszmarny Karolek.
Dzieci zostawiły plecaki i kurtki w szatni i udały się za przewodnikiem do sali numer jeden.
– Najpierw pokażę wam piękny zbiór starych siodełek rowerowych z przełomu wieków; jedno z nich należało do księcia Alberta – powiedział przewodnik. – Potem obejrzymy wystawę „Zawiasy i kowadła przez wieki”, a na koniec będziecie mogli zobaczyć nasze najnowsze nabytki: wycieraczkę z domu księżnej Diany i rysunki, jakie wykonał najmłodszy dzidziuś naszego burmistrza.
Karolek poczuł, że natychmiast musi opuścić to pomieszczenie.
– Czy mógłbym pójść do toalety? – spytał cichutko.
– Dobrze, tylko się pośpiesz – powiedziała pani Kat-Toporska. – I wracaj prosto do nas.
Toalety były tuż obok szatni. Karolek pomyślał, że szybko sprawdzi, czy jego drugie śniadanie jest na miejscu. Tralala, leżało sobie w plecaku tuż obok plecaka Ola.

]]>
http://muzeoblog.org/2009/02/12/koszmarny-karolek-w-muzeum-miejskim/feed/ 0